Piszę ten fik już ponad pół roku, więc może pora zacząć go postować... :) Fandom: Hikaru no Go, Czas i miejsce: kilka lat po zakończeniu mangi. Punkt wyjścia: Sai (duch genialnego i... hm... nieco oryginalnego gracza Go ^^') wraca do Hikaru Shindou. Ten zaś zaprzyjaźnia się z innym graczem Go: Seiji Ogata jest jedynym, któremu Hikaru - i Sai - odważą się powierzyć swą największą tajemnicę...
Autor: Gokuma
Tytuł: Rokuro
Rating: G
( Rokuro - część I )ROKURO
Naturalnie Ogata się domyślił. To się musiało zdarzyć: zbyt wiele drobnych szczegółów zdradzało prawdę, a nikt przecież nie zostawał mistrzem Go, jeśli nie umiał dobrze wyciągać wniosków. Ogata potrafił to znakomicie, przy tym zaś był niesamowicie cierpliwy i niezmordowanie dążył do raz wytyczonego celu. Nie miał też w zwyczaju porzucać powziętej raz decyzji: zepchnięty z jednej drogi, znajdował inną, nie tracąc energii ani czasu na bezsensowne wybuchy agresji. To wiedział o Ogacie Shindou, to wywnioskował z jego stylu gry, a miał ostatnimi czasy okazję grywać z nim dosyć często. O życiu-poza-grą mężczyzny nie wiedział zbyt wiele – wystarczająco jednak, by stwierdzić, że w kontaktach z innymi ludźmi mistrz Go zachowuje się zupełnie podobnie jak w czasie rozgrywki: Uprzejmy, skupiony, niepoddający się łatwo emocjom Ogata był idealnym partnerem do gry i równie idealnym – jak domyślał się Hikaru – współpracownikiem.
Czasem zastanawiał się, w którym momencie zaczął widzieć w profesjonalnym graczu w Go kogoś więcej niż tylko rywala.
Wszystko zaczęło się, oczywiście, od Saia.
- …Powiedzmupowiedzmupowiedzmu, powiedz! – powtarzał któregoś dnia Shuusaku, siedząc na parapecie okna i wymachując długimi rękawami swej szaty. Sai miewał ostatnio huśtawki nastrojów, to był radosny, to ni z tego ni z owego wpadał w głęboką chandrę. Hikaru te stany smutku przypominały czas, gdy Shuusaku zaczął przepowiadać swoje zniknięcie, pięć lat wcześniej. Wielokrotnie wyrzucał sobie, że nie zauważył wówczas tej zmiany – momentu, kiedy nawet Go przestało Saiowi sprawiać radość. Przypominał sobie swoje zdumienie, gdy pewnego ranka duch nie pojawił się na wezwanie. Zaskoczenie, bo przecież nie zdarzyło się wcześniej nic takiego.
Na szczęście Sai wrócił, a wraz z nim zjawiła się znowu w życiu Shindou radość i beztroska. Sai zachowywał się trochę nadaktywnie, śmiał się często i interesował zwykle każdą nową rzeczą. Współczesność wprawiała go w euforię, niemal tak samo jak wówczas, gdy obudził się z trwającego prawie pięćset lat snu. Najwyraźniej też cieszył się z powrotu do Hikaru – jedynej osoby, z którą mógł się porozumiewać, jedynej, dzięki której miał okazję znów zagrać. Nie musiał czekać kolejnych dwóch stuleci, ani zaczynać wszystkiego od nowa. Był blisko osiągnięcia doskonałej strategii – Ręki Boga – i tę radość było w nim widać zwykle na pierwszy rzut oka. Świat, w którym się znajdował, oferował mnóstwo możliwości gry. Go rozprzestrzeniło się w końcu daleko poza Azję; było teraz popularne na całym świecie.
Hikaru cieszył się również, ale inaczej, ciszej; lata bez Saia bardzo go zmieniły. Pochłonęły go zwykłe, codzienne sprawy, których istnienia wcześniej nie przewidywał. Oczywiście skończył szkołę i przeszedł w Go na zawodowstwo; wiele przyjaźni i znajomości zerwało się w międzyczasie nieodwołalnie. Nie z powodu niezgody czy kłótni: raczej z powodu zaniedbań, zaniechań: coraz częstszego z biegiem czasu „Zadzwonię później”; „Odwiedzę kiedy indziej”; „Umówimy się, jak będę miał trochę wolnego”.
Już od dwóch lat Shindou mieszkał sam. Pracował dużo i długo, na poznawanie nowych osób nie miał siły ani specjalnie ochoty. Brakowało mu jednak czegoś - i powrót Saia był jak odzyskanie jakiejś ważnej i dawno utraconej części.
Tego dnia Shindou wrócił dość późno z pracy. Wyszedł wcześnie rano; kilka godzin popołudniowych pochłonęły mu dodatkowe prywatne lekcje. Shindou nie był dobrym tutorem: Sai podpowiadał mu jednak wiele rzeczy, więc uczniowie wychodzili z jego zajęć najczęściej zadowoleni. Te dodatkowe lekcje były koniecznością: pracą w klubie Go nie zarabiał zbyt wiele, a mistrzostwa, w których mógł brać udział, zdarzały się tylko od czasu do czasu. Czynsz pochłaniał większość jego zarobków; Hikaru mieszkał w maleńkiej klitce w południowej części Tokio, dość wysoko na szczęście, by nie słyszeć ulicznego hałasu. Mieszkanie miało oddzielne wejście, łazienkę i kuchenny aneks – i na tym kończyła się lista jego zalet. W pokoju nie mieściło się prawie nic: Hikaru zdołał tu jedynie wcisnąć półkę na książki, szafę na ubrania (i „wszystko inne”); resztę miejsca zajmowało w nocy „łóżko”.
Po powrocie do domu Shindou zjadł coś na kształt obiadu, rozwinął futon i położył się na trochę. Sai przysiadł na szafie, tuż obok wyłączonego laptopa i zapadł w płytką drzemkę. Fragmenty myśli ducha przepływały do Hikaru od czasu do czasu; chłopak zdołał się do tego już przyzwyczaić. W jakiś sposób obecność Saia była inna niż za pierwszym razem – choć być może Shindou tak się tylko wydawało.
Gdy Sai zniknął, nie zaczął za nim tęsknić od razu. Na początku martwił się, to prawda; z czasem jednak pochłonęły go inne sprawy, a nieobecność ducha nie przeszkadzała tak bardzo. Wszystko zmieniło się po przegranych mistrzostwach juniorów. Hikaru stracił na jakiś czas serce do Go, nie miał zupełnie ochoty spotykać innych graczy. Zwycięstwo czy porażka wydawały mu się bzdurą, coraz bardziej za to tęsknił za Saiem, jego obecnością, nawet za jego marudzeniem. Wszystkie słowa, które mogły skłonić Shuusaku do odejścia, wracały teraz do Hikaru po tysiąckroć.
Czasem budził się, zdjęty lękiem, często miał wrażenie, że powinien zrobić coś, że ktoś na niego czeka, potrzebuje jego pomocy. Bywało, że spędzał całe noce, przeglądając rekordy gier Saia, odtwarzając w kółko te, które zachowały się w sieci. To właśnie tu, w Internecie, wiedziało o Saiu najwięcej ludzi, zarówno jego przeciwników, jak i obserwatorów gier – tych zaś można było liczyć w tysiące. Nikt jednak poza Hikaru nie znał całej prawdy: wszyscy, nawet wielki Touya Meijin myśleli, iż „Sai” jest pseudonimem jakiegoś zdolnego, współczesnego gracza, tajemniczego geniusza, który wygrywał, wprowadzając innowacje do dawnych, archaicznych już zupełnie technik.
W klubach gry, także i w tym, gdzie nauczał Hikaru, zaczęto znów pokazywać, jak korzystać z owych „starożytnych” taktyk. Go bez handicapów było grą znacznie trudniejszą, dostępną nielicznym. Ludzie jednak chcieli się jej uczyć, zarówno młodzi, jak i weterani Go – i oni wszyscy o Saiu wiedzieli. Wieść o znakomitym, nieznanym nikomu graczu rozeszła się bardzo szybko; wygrana z Meijinem Touyą sprawiła zaś, że sława Saia trwała i trwała, jeszcze wiele miesięcy po tym, gdy przestał się gdziekolwiek pojawiać. Początkujący gracze w Go prędzej czy później natykali się na zapisy jego pojedynków. Uczyli się więc również i tych starych taktyk, po to, by być gotowym na spotkanie legendy, dorównać jej, a może nawet kiedyś – ją przewyższyć.
„Legenda” drzemała teraz na szafce obok komputera. Hikaru obserwował Saia spod przymrużonych powiek. Wygląd mistrza Go nie zmienił się przez te wszystkie lata ani o jotę, nadal miał delikatną, szczupłą twarz, drobne dłonie ledwo widać było zza wielkich rękawów. „Ciekawe, czy coś mu się śni” – pomyślał Hikaru. – „Ciekawe, czy w ogóle może mu się coś śnić.” Znów poczuł złość, że nie wie nawet tak prostej rzeczy.
„Będę go musiał zapytać” – postanowił i spojrzał w okno: słońce zniżyło się już i zaczęło przeświecać spod niedokładnie zamkniętych rolet. Hikaru spojrzał na zegar: był umówiony z Ogatą za niecałą godzinę.
Po chwili wstał i przeciągnął się:
- Sai, idziemy.
Właściwie przez całą drogę milczeli. W przypadku Shindou nie było to zbyt niezwykłe, ponieważ po kilku-kilkunastu godzinach mówienia rzadko miał chęć na prowadzenie konwersacji. Zazwyczaj jednak Sai nadrabiał to z nawiązką, komentując wszystko wokół i dziwiąc się rzeczom, które dla Hikaru były zupełną normą. Aktualnie pasją Shuusaku były telefony; teraz jednak siedział cicho, nie rozglądając się za rozbrzmiewającymi od czasu do czasu dzwonkami. W milczeniu patrzył w okno, kołysząc się lekko w rytm stukotania kolejki, którą jechali. Co jakiś czas dotykał ust brzegiem wachlarza; znaczyło to, że nad czymś mocno się zastanawia. Hikaru rozumiał, o co chodzi: wyjawienie komuś trzeciemu sekretu mogło wszak zmienić wszystko.
Nikt nie mógł zagwarantować, jak zareaguje Ogata; Shindou był niespokojny, miał złe przeczucia. Istniało z tysiąc możliwych scenariuszy. Wszystko mogło pójść nie tak: mistrz Go mógł go zignorować, wyśmiać, mógł też zrobić coś kompletnie nieprzewidywalnego, o czym Hikaru nawet by nie pomyślał. Sai jednak podjął już decyzję; chłopak trochę jej się obawiał, ale domyślał się, czego chciał Shuusaku: by choć jeszcze ktoś jeden uwierzył w jego istnienie.
*
Mieszkanie mistrza Go było chłodne i pełne niebieskiego światła. Weszli do środka z nieprzyjemnego, lepkiego upału; na dworze było wciąż duszno. Salon, w którym mieli grać, wyciemniały długie, granatowe kotary, klimatyzator, szumiąc cicho, studził i rzeźwił całe pomieszczenie. Nie było słychać hałasu: Ogata mieszkał w dzielnicy jedno- dwupiętrowców, ukrytych za zasłoną wysokich murów. Samochody jeździły tu rzadko; większość, jak corvette jasnowłosego mężczyzny, opuszczała podjazd rano i wracała nań późnym popołudniem.
Ogata miał do swojej dyspozycji duże, przestronne mieszkanie na drugim piętrze. Pokój Hikaru wyglądał przy nim jak schowek na buty. „To przyjdzie z czasem” – pocieszał chłopaka starszy gracz, który tę samą drogę co Hikaru przechodził parę lat wcześniej. Podobny los – praca w klubie Go, tutoring – spotykał każdego ze świeżo upieczonych zawodowców. Owszem, zdarzały się czasem wyjątki. Ale rzadko kto miał szczęście Akiry Touyi.
Zabawne, ale z nikim nie rozmawiało się Hikaru równie dobrze, co z Seijim Ogatą. Może nawet nie tyle zabawne, co zaskakujące, gdyż dzieliła ich przecież duża różnica wieku. Mistrz Go był już mężczyzną po trzydziestce, Hikaru natomiast nie czuł się jeszcze zbyt pewnie jako dorosły. Czasem skojarzenie, że to do niego mówią teraz per „pan” zajmowało mu dłuższą chwilę. Dorósł zresztą trochę mimochodem, zajęty sprawami daleko różnymi od tych, które obchodziły jego rówieśników. Obecnie miał 20 lat, troszczył się przede wszystkim o Saia i Go, miał na szczęście z kim grać i do kogo się czasem odezwać. Stał się milczkiem, samotnikiem; nadwyżkę decybeli i emocji prezentował w zamian Sai, to jemu zdarzało się krzyczeć, zalewać łzami, wybuchać złością, to znów – niepohamowanym śmiechem. Shindou imponował Ogata: spokojny, wyważony - ale śmiał się wtedy, gdy śmiał się Sai, ponieważ to właśnie on, a nie nikt inny był dla Hikaru najważniejszą istotą.
Teraz zaś Sai zajął miejsce przy nim: obok stolika do Go, naprzeciwko Ogaty, który przyniósł na tacy napoje i podkręcił lekko klimatyzację. Następnie zapalił lampkę – zwykle grali tak właśnie, przy zaciągniętych zasłonach, ze światłem skierowanym tylko na planszę. Cały świat redukował się wtedy do niewyraźnych konturów, poza lampką świeciły się jedynie akwaria, przytłumionym, niebieskim blaskiem. Utrzymywanie w należytym porządku kilku stad małych rybek było drugim po Go hobby Ogaty, hobby, którego Shindou za bardzo nie rozumiał. W każdym razie wyglądało ładnie – a niebieskoszare cienie już na zawsze skojarzyły się chłopakowi z mistrzem Go, jak aura.
Zagrali. Po raz pierwszy od długiego czasu Hikaru nie mógł jednak skupić się na rozgrywce, jego ruchy były zbyt nieostrożne, zbyt prędkie. Sai stukał wachlarzem przy każdym szczególnie nieudanym posunięciu, ale nie mówił nic, pozwalając Hikaru grać według własnej strategii.
Chłopak rozmyślał właśnie nad następnym ruchem, gdy Seiji Ogata podniósł dłoń i położył na swoim pudełku z pionkami pokrywkę.
- Skończmy grę na dzisiaj – powiedział, domykając wieczko. – Widzę, Shindou, że nie możesz skupić się dziś na grze. Coś się stało?
Szeleszczący cały czas wachlarz Saia zamarł w bezruchu. Duch spojrzał na Shindou, który, próbując opanować zdenerwowanie, zacisnął leżące na kolanach dłonie w pięści.
- Po-o-wiedz mu..! – przynaglił Sai i wstał. Hikaru obejrzał się na niego szybko.
- Chodzi o to, że… - powiedział na głos w końcu. - …Tak, Ogata-sensei, mam panu coś do powiedzenia.
Dalej już było prościej. Po części dlatego, że Ogata miał już pewne swoje podejrzenia, z których wszakże nie zwierzał się nikomu, uważając je za zbyt niezwykłe. Teraz jednak Hikaru potwierdzał je wszystkie, mówiąc bardzo prędko, jakby chciał jak najszybciej wszystko opowiedzieć. Ogata mu nie przerywał. Trzy czy cztery razy zadał tylko pytania, które – pozornie nieistotne – miały ostatecznie sprawdzić historię chłopaka. Była ona… bardziej niż niezwykła, a jednak wszystko świadczyło za nią i Ogata postanowił tym świadectwom zaufać.
Gdy Hikaru przestał mówić, zapytał więc:
- Czy jest teraz tutaj?
- Sai..? – Ogata skinął głową. – Tak, stoi tuż przy mnie, dwa kroki przed panem.
Duch spojrzał na Ogatę zaintrygowany. Mężczyzna wstał i złożył w jego stronę głęboki, ceremonialny ukłon:
- Wybacz, mistrzu, te wszystkie razy, gdy nie powitałem cię tak, jak powinienem.
- …Sai mówi, że nie szkodzi – odparł Shindou, sumiennie powtarzając słowa ducha. – I że bardzo się cieszy, że pan wie.
Na pozór nie zmieniło się wiele. Ich plany dnia pozostały takie same, podobnie daty i godziny spotkań. Rozkład zajęć Hikaru nie skrócił się ani odrobinę. W klubie Go spędzał mnóstwo czasu, prawdopodobnie trochę za dużo, jak mówił mu czasem Sai. Granie z o wiele słabszymi przeciwnikami nie rozwijało, wręcz przeciwnie: osłabiało uwagę i czujność. Tylko w najbardziej zaawansowanych grupach Hikaru trafiał czasem na kogoś, z kim mógłby grać mniej więcej jak równy z równym. Takie osoby jednak szybko znikały, by pójść własną drogą. Powyżej poziomu insei nauczyciel przestawał być już potrzebny.
Dlatego Sai nalegał, by Hikaru grał jak najwięcej w internetowych klubach Go. Nie było to to samo, co gra z realnym przeciwnikiem, ale dawało się czasem trafić na naprawdę groźnych rywali. Profesjonaliści rzadko grali z każdym, kto się zgłaszał, lecz Shindou miał na swoim koncie pokaźną już ilość zwycięstw. Grał więc – zastanawiając się czasem, czy wśród ukrytych pod pseudonimami rywali nie skrywa się gdzieś Akira Touya. Zapewne nie jednak – do „tego Akiry” przeciwnicy sami się zgłaszali, chcąc sprawdzić, jak radzi sobie syn wielkiego Touyi Meijina.
Te wszystkie rzeczy pozostały takie same; spotkania z Ogatą zmieniły jednak znacznie swój charakter, były inne, ważniejsze. Ogata wierzył Shindou; wierzył i rozumiał jednocześnie, że jego historia musi pozostać tajemnicą i że opowiedzenie jej było ze strony chłopaka dowodem wielkiego zaufania. Nie chodziło tu tylko o Hikaru zresztą: mistrz Go respektował obecność ducha, a Sai reagował na to zachowanie coraz większym szacunkiem i zdumieniem. Ogata zawsze witał go z należytą rewerencją i respektem. Odkąd uwierzył w jego obecność, zwracał się oddzielnie do niego i Hikaru, używając nieco innej tytulatury i sformułowań, cierpliwie też czekał na odpowiedź drugiego mistrza. Hikaru przekazywał to, co mówi Sai, słowo w słowo. To także się zmieniło: na początku chłopak opowiadał tylko ogólnie, o co Shuusaku chodzi. Po kilkunastu jednak pacnięciach niewidzialnym wachlarzem i napomnieniach „Mów dokładnie…Hikaruuu!”, zaczął po prostu powtarzać dokładnie to, co powiedział duch, za każdym razem zaczynając od sakramentalnego „Sai mówi…”
Były to bardzo dziwne spotkania, z początku przynajmniej. Potem wszyscy trzej przywykli do tej sytuacji. Większość czasu spędzali oczywiście na grze: istniał wyraźny podział między tym, kiedy „gra Sai”, a kiedy „gra Hikaru”. Go Shuusaku było porywające, niezwykłe i Ogata zawsze przeciw niemu przegrywał. Z Shindou bywało różnie: zdarzały mu się ciekawe, oryginalne posunięcia, czasem jednak wdawał się wciągnąć w stosunkowo proste pułapki. W grze z Hikaru zdarzały się więc Ogacie i wygrane, i przegrane, i remisy. Z Saiem zremisował tylko raz; obaj mistrzowie nie rozegrali już tamtego dnia ani rundy więcej, tylko przedyskutowali – za pośrednictwem Hikaru – resztę wieczora.
Była to oczywiście bardzo niezwykła sytuacja i czasem Shindou czuł się nieco dziwnie. Ogata zachowywał się jak ekspert programu „Rozmowy ze znajomym duchem”, traktując kogoś, kogo istnienie musiał brać całkowicie na wiarę, jak najzupełniej realną osobę. Hikaru miał pod tym względem łatwiej: Sai towarzyszył mu cały czas, w swej widocznej, ekspresywnej i często bardzo hałaśliwej postaci. Ogata nie widział ani nie słyszał nic; i Hikaru pełnił prawie cały czas rolę pośrednika, wyjaśniając, co zrobił i powiedział Sai, tłumacząc to niewidzialne na słyszane i widziane.
Z początku, tak jak kiedyś, spotykali się raz na dwa-trzy tygodnie. Potem zaczęli się widywać częściej i w tym też czasie mniej więcej ich spotkania przestały być jedynie spotkaniami lubiących ze sobą grać osób. Dalej lwią część wieczorów zajmowało im Go; od czasu ujawnienia się Saia coraz więcej jednak czasu wypełniały rzeczy z rozgrywką niezwiązane, rozmowy, dyskusje na temat ostatnich artykułów w „Go Weekly” i spekulacje co do pojedynków o kolejne tytuły. Wkrótce i te tematy zmieniły się, na jeszcze bardziej nieformalne: coraz częściej zdarzało się im rozmawiać o sprawach codziennych. Stopniowo Hikaru coraz bardziej się otwierał: już dawno, poza Saiem, nie miał z kim okazji porozmawiać o swoich sprawach.
Niedługo potem Ogata zdecydował się do podejść do zdobycia tytułu Keijin. Przygotowywał się do tego długo i solidnie, chcąc zbliżyć się do powtórnej walki z Kuwabarą Honinbou. Starzec pokonał niedawno obecnego właściciela Keijina w pokazowym pojedynku. Ogata wiedział, że by mieć choć cień szansy z Honinbou, musi okazać się lepszy od pokonanego mistrza.
Dzień, w którym odbył się mecz, był duszny i nieprzyjemny, powietrze prawie stało w miejscu, trudno było oddychać. Hikaru i Sai przyszli oglądać walkę: trwała długo, niemal do ostatniej chwili, wśród tłumu ludzi, którzy mimo upału, zjawili się, by podziwiać starcie mistrzów. Ogata ubrany był jak zwykle w swą nieskazitelną białą marynarkę; zdawało się, że gorąco ani dziesiątki gapiów nie czynią na nim kompletnie żadnego wrażenia. Shindou podziwiał to: jego w czasie gry szepty i nieoczekiwane poruszenia potrafiły nadal wyprowadzić z równowagi. „Dużo” – myślał – „muszę się jeszcze nauczyć”.
Ogata przegrał jednak walkę: o jedno zaledwie moku, do zwycięstwa brakowało tak niewiele, jak to tylko możliwe. Potem wysłuchał komentarzy zgromadzonych mistrzów; następnie wziął udział w przyjęciu, które urządził Keijin, a na którym Ogacie, jako przegranemu, nie wypadało się nie zjawić.
Shindou był tam również; mistrz Go nie rozmawiał jednak z nim prawie wcale, otoczony ludźmi, którzy koniecznie chcieli roztrząsać jego klęskę. Chłopak przebywał w grupce młodszych graczy, od czasu do czasu rzucał mu jednak zaniepokojone, współczujące spojrzenie. Na pewno był też tam Sai: mężczyzna widział, że Hikaru staje specjalnie w ten sposób, by obok niego znalazło się jeszcze jedno wolne miejsce. Sai – jak poinformował Ogatę już dawno – nie cierpiał, gdy ktoś „przechodził” przez niego, które to nieprzyjemne uczucie mężczyzna potrafił sobie dobrze wyobrazić. Kontakt z duchem okazał się zresztą znacznie prostszy i przyjemniejszy niż z żywymi – pomyślał cierpko mistrz Go i odwrócił się do kolejnego gracza, który na rozłożonej na jednym ze stolików planszy chciał mu koniecznie pokazać, co powinien był zrobić, by wygrać. Pod koniec dnia miał wrażenie, że pokornie-uprzejmy uśmiech przyrósł mu już do twarzy.
Zdążyło zrobić się już ciemno, gdy można było wreszcie, nie uchybiając nakazom grzeczności, opuścić dom zwycięzcy. Ogata wyszedł z budynku i rozluźnił wiązanie krawata; po chwili dostrzegł siedzącego na schodach Hikaru.
- Dzisiaj nie mam już ochoty grać – powiedział szorstko. Chłopak, niezrażony nieprzyjaznym tonem, skinął głową:
- …Rozumiem. Przykro mi z powodu pojedynku... Sai mówi, żebyś nie myślał już dzisiaj o meczu. Powinieneś odpocząć.
Ogata spojrzał w stronę rozświetlonego nadal, pełnego gości domu:
- Chodźmy stąd – powiedział. Chłopak zgodził się bez słowa, nie reagując zdziwieniem na nieoczekiwane dosyć „my”.
Po dotarciu do corvette, Ogata poczuł się trochę lepiej. Jazda zawsze go uspokajała, a samochód był w jakimś sensie częścią domu; rządziła nim, podobnie jak wnętrzem mieszkania Ogaty, harmonia i ład. Corvette było niezawodne i ciche; czasem jeździł nim wieczorami, dla samej przyjemności jazdy. Nie mógł zrozumieć ludzi, którzy traktowali swoje auta tylko jak środek transportu, albo jeszcze gorzej – gnietli się w autobusach czy wagonikach kolejki. Hikaru z wyraźną ulgą zapadł w miękkie siedzenie obok miejsca kierowcy. Wnętrze samochodu urządzono w kolorze czarnym i chłopaka, ubranego w równie ciemny garnitur, nie było prawie widać.
Wyjechali na autostradę. Hikaru zrobił się senny, Ogata – przeciwnie: ożywił się i odżył, prowadząc auto po pustej niemal zupełnie szosie. Chłopak nie mówił już właściwie „za siebie”, powtarzając tylko słowa Saia, któremu jazda podobała się wyraźnie tak samo jak Ogacie. Duch nie wspominał w ogóle o meczu; Seiji również przestał w końcu o nim myśleć, skupiając się na jeździe i rozmowie. Shuusaku interesowało zawsze mnóstwo rzeczy; o części Hikaru nie mógł mu jednak opowiedzieć, bo po prostu nie miał o nich najmniejszego pojęcia i nie interesowały go one ani odrobinę. Ogata wiedział znacznie więcej; mówiąc, miał jednak często wrażenie, że do samego Shindou dociera niewiele, że pełni tylko rolę „przekaźnika” w tej dziwnej, trójstronnej rozmowie.
W pewnym momencie wykładu na temat ręcznej skrzyni biegów, Ogata zorientował się, że dość długo już nie padło kolejne pytanie. Cisza zaczęła się przedłużać. Mężczyzna spojrzał na miejsce obok: Hikaru spał, zwinięty w odchylonym odrobinę fotelu, odwrócony w stronę miejsca kierowcy. Sai, z tego, co wiedział mężczyzna, nie sypiał, więc zapewne dalej siedział na tylnym siedzeniu, złoszcząc się na drzemiącego Shindou.
- Dajmy mu pospać – powiedział mistrz Go i zaczął rozglądać się za zjazdem z autostrady.
Była druga w nocy, gdy dotarli do dzielnicy Ogaty. Mężczyzna nie miał już ochoty przejeżdżać drugi raz przez całe Tokio: Mieszkanie Hikaru było oddalone jeszcze prawie o godzinę drogi od domu mistrza Go; zresztą, przebywanie tam po tak gorącym dniu na pewno nie należało do przyjemnych. Klimatyzacja nie była czymś, na co Hikaru było stać w tej chwili; chłopak zamykał więc szczelnie okna i drzwi i zasuwał rolety, żeby nie wpuścić upału z zewnątrz. Mieszkanie jednak i tak szybko się nagrzewało i teraz panowała w nim pewnie trudna do zniesienia duchota.
Chłopak był kompletnie nieprzytomny i zaspany, gdy corvette wjechała na podjazd. Rozbudził się tylko na tyle, by zgodzić się na nocleg u mistrza Go, na autopilocie przejść do domu, zdjąć buty, marynarkę i ochlapać w łazience twarz wodą. Był zupełnie niekomunikatywny, czemu mężczyzna przyglądał się z rozbawieniem: sam spał zazwyczaj lekko, szybko zasypiał i równie prędko pozbywał się senności.
Prysznic i porządna kąpiel była tym, czego Ogata potrzebował teraz najbardziej: po tym, jak ulokował Shindou na rozkładanym fotelu, mógł udać się wreszcie do łazienki. Gdy zmył z siebie brud i pot z całego dnia poczuł wyraźną ulgę: podczas meczu miał wrażenie, że koszula klei mu się do pleców. Nie znosił upałów i uczucia dyskomfortu, jakie wywoływało noszenie przy takiej pogodzie oficjalnych ubrań. Jego garnitur był lekki i dobrze uszyty, ale mimo to zakładanie go na takie gorąco stanowiło niezbyt przyjemne doświadczenie. Możliwe jednak, że dziś tak naprawdę chodziło tylko o przegrany pojedynek… Zazwyczaj nawet po całym dniu grania w upale nie czuł się taki wykończony.
Hikaru zasnął już na dobre, gdy Ogata wyszedł z łazienki. Chłopak skulił się na swoim posłaniu, śpiąc podobnie jak wcześniej w samochodzie. Obok wciąż jeszcze paliła się lampka, którą Ogata włączył, rozkładając fotel. Gdzieś w pobliżu Hikaru musiał być na pewno Sai, a mężczyzna nie chciał go urazić, przechodząc przez niego przypadkiem.
- Dobranoc - powiedział więc tylko i powędrował do swojej sypialni. Drzwi zostawił tylko lekko uchylone; na szczęście lampka przy fotelu Hikaru nie była zbyt jasna. Zresztą i tak nie miało to wielkiego znaczenia: gdy Ogata zamknął oczy, sen przyszedł niemal natychmiast.
Śniły mu się szepty i szelest przegarnianych czyjąś dłonią kamieni.