Dziwny fik nr 2 - Neverwhere
Sep. 2nd, 2006 01:37 am![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
…We are Siamese, if you don't please.
Można by to określić mianem gentlemen’s agreement, gdyby nie fakt, że zarówno pan Vandemar, jak i Croup nie znosili słowa gentle.
„Miałkie” – uważali obaj; „mdłe” – dopowiadał pan Croup, który lubił mówić i delektował się dokładnym nazywaniem rzeczy. Było to jedno z jego rozlicznych hobby; jedno z wielu, które zdradzały jego artystyczną duszę. „Inni są tylko znawcami” – twierdził. – „Ja jestem prawdziwym k o n e s e r e m”.
Pan Vandemar był raczej cichym druhem, lecz przywykł do dziwactw swego towarzysza, tak jak przywyka się w końcu do każdej, nawet najgorszej pogody. Pan Croup przyzwyczaił się natomiast do wybuchów wściekłości, polowań tuż przed brzaskiem i pozbywania się ciał w drodze na śniadanie.
Czasami musieli przebywać w swoich zwierzęcych postaciach i wtedy wilk osłaniał lisa – śpiąc bliżej wyjścia z kryjówki, szukając pożywienia, walcząc z istotami, które śmiały się do nich zbliżyć. Croup miał lekkie, drobne kości i łapy, nadające się raczej tylko do ścigania lub ucieczki. W futrze Vandemara czuć było zapach jego ludzkiej formy, co lis w końcu nauczył się znosić, korzystając z wilczego ciepła i łapiąc od czasu do czasu emigrujące z szarej sierści pchły.
Bywało tak, że nie widzieli się całe lata, ale zawsze umieli się spotkać – w tym smętnym barze, na tym zakurzonym gościńcu, w cieniu tej murszejącej baszty. Zleceniodawcy traktowali ich jak zespół, zespół niezwykle skuteczny, działający z morderczą precyzją, lubujący się w zniszczeniu, zapachu krwi i trzasku łamanych kości.
Gdy nadarzała się okazja, spali w luksusowych hotelach, każdy w oddzielnym pokoju, oddzieleni od siebie dziesiątkami innych apartamentów.
Zginęliby, gdyby na to przyszło, zębami i pazurami broniąc siebie nawzajem.