"Fantastic Beasts and Where to Find Them"
Nov. 19th, 2016 07:11 pmKsiążki i filmy w 2012 roku
Jan. 6th, 2013 10:43 am1. Anne Ursu, Syreni śpiew - bardzo fajne Young Adult, dobrze przetłumaczone i zupełnie niezasłużenie niedoceniane przez polskich czytaczy. Szczególnie ciekawa jest główna bohaterka - nieposiadająca żadnych "mocy", czy specjalnych umiejętności a mimo to (i autorka, Anne Ursu, pokazuje to przekonywająco) dająca sobie radę ze znacznie potężniejszymi przeciwnikami (różnymi gatunkami mitologicznych stworów, a także samymi bogami). "Syreni śpiew" jest drugą częścią trylogii - niestety, z tego co wiem, nie wydano w Polsce trzeciej. A szkoda.
2. Dominic Barker, Blart, czyli chłopiec który nie chciał ratować świata - znalezione w antykwariacie przypadkiem i bardzo sympatyczne. W stylu historii o Johnnym Pratchetta. Zaś główny bohater jest ani chyba krewnym Rincewinda...
3. David Almond, Skrzydlak
4. Ken Bruen, Londyński bulwar - dodane do jednej z gazet i kupione kompletnie z głupia frant. I - zaskakująco - całkiem fajne.
6. Gail Carriger, Bezgrzeszna
7. Stig Dalager - Podróż w błękicie. Powieść o Hansie Christianie Andersenie. Nie wiem, co myśleć o tej książce. Może zresztą nie tyle o książce, która jest dobra (choć bardzo depresyjna), co o samym bohaterze. Z jednej strony - rozumiem ból, neurastenię, poczucie odrzucenia i samotność. Z drugiej - chciałabym przeżyć, zobaczyć chociaż mały ułamek tego, co Andersen...
8. Marcin Szczygielski, Berek - nie myślałam, że ta książka będzie aż TAK fajna. Przeczytałam ją w jednym rzucie. Szczygielskiego czytałam już wcześniej "Omegę". Myślę, że będę chciała przeczytać następne :)
9. John Connolly, Wrota
10. Stieg Larsson, Dziewczyna, która igrała z ogniem. Drugi tom trylogii "Millenium". Świetne!
11. Stieg Larsson, Zamek z piasku, który runął. I koniec. Nie będzie więcej :(
12. Ali Shaw, Dziewczyna o szklanych stopach
13. Marcin Szczygielski, Za niebieskimi drzwiami - bardzo fajna książka dla dzieci, przypominająca trochę "Koralinę". Myślę, że gdyby autor pisał po angielsku, byłby już dawno sławny...
14. John Boyne, Chłopiec w pasiastej piżamie
15. Alice Sebold, Szczęściara
16. Michael Morpurgo, Czas wojny
17. Laini Taylor, Córka dymu i kości - zaskakująco dobre, autentycznie mi się podobało; szkoda, że na razie nie widać nigdzie drugiej części. Ale plus za ciekawą postać kobiecą i scenerię - nie czytałam wcześniej powieści YA dziejącej się w Pradze...
18. Tad Williams, Deborah Beale, Smoki ze Zwyczajnej Farmy
19. Spalding Gray, Potwór w pudle
20. Ian Whytbrow, Little Wolf's Book of Badness
21. Elizabeth Haydon, Córka Królowej Złodziei
22. Kaui Hart Hemmings Spadkobiercy
23. Eric Garcia, Naciągacze
24. Jeanne Birdsall, Rodzina Penderwicków na Gardam Street
25. Mira Grant, Feed - najlepsza książka roku IMHO. SF, zombie i amerykańska polityka. Czyli to, co szare wilki lubią najbardziej...
26. James Gurney, Dinotopia - a to niewątpliwie najładniejsza książka tego roku. Ilustracje są po prostu przepiękne, książkę chce się oglądać, nawet, gdyby napisana była po zauryjsku...
Filmy:
1. Parnassus Terry'ego Gilliama - bardzo fajny i bardzo widowiskowy. Żałuję, że nie miałam okazji zobaczyć go na dużym ekranie...
2. Sherlock Holmes i Gra Cieni Guya Ritchiego - lepszy niż się spodziewałam, nie-nudny i ładnie sfilmowany. Trochę za dużo wybuchów, ale oglądało się dobrze.
3. Ostrza chwały Josha Gordona - komedia, dość przerysowana, ale miła. Parę razy zaśmiałam się serdecznie. Co jest dobre, bo ostatnio bardzo tego potrzebuję...
4. Hancock
5. Dziewczyna z tatuażem (wersja szwedzka)
6. Dziewczyna z tatuażem (wersja amerykańska)
7. Żelazna dama
8. Wstyd - Fassssy!
9. Hugo i jego wynalazek - piękny film o historii kina
10. Idy marcowe
11. John Carter
12. Igrzyska śmierci
13. Iron Man 1
14. Scott Pilgrim versus The World
15. Iron Man 2
16. Incredible Hulk
17. Spisek z McAvoyem
18. Thor
19. Zakręceni
20. Invictus
21. Wyspa tajemnic
22. Moneyball
23. Niezwyciężony Sekretariat
24. Unstoppable
25. Wielki Mike
26. Giganci ze Stali
27. Adjustement Bureau
28. Fighter
29. Fantastic Four
30. Sherlock Holmes i Tajemnica Jedwabnej Pończochy - Fassyyyyy!
31. AVENGERS!
32. Men in Black 3 - bardzo sympatyczna rzecz
33. Megamocny
34. 9
35. Serenity
36. Geneza Planety Małp
37. Avatar: the Last Airbender - całkiem przyzwoite (chociaż podobno nie dorasta do pięt animowanemu pierwowzorowi - nie wiem, nie widziałam)
38. Iniemamocni
39. Jestem Numerem Cztery
40. Monachium
41. Wielki Mysi Detektyw
42. Batman: Dark Knight Rises
43. World Trade Center
44. Deja Vu
45. Metro strachu - mam fazę na Denzela Washingtona i filmu typu "dobry policjant/oficer/szary człowiek powstrzymuje terrorystów"
46. ParaNorman - skrzyżowanie "Koraliny" i "Księgi cmentarnej", bardzo fajne
47. Szalona odwaga i ciąg dalszy fazy na Washingtona
48. Dzwonnik z Notre-Dame
49. Skyfall
50. Casino Royale
51. Strażnicy marzeń
52. Batman Beyond: Powrót Jokera
Czytane i oglądane w 2013 roku
Jan. 1st, 2013 01:59 pmFilmy:
1. Auta
2. Sky Blue (anime)
3. Mission Impossible: Ghost Protocol
4. Wreck-It Ralph
5. Drużyna A
6. Cowboys vs Aliens
7. Szklana pułapka 2
8. Szklana pułapka 4
9. Szklana pułapka 1
10. Szklana pułapka 3
11. Nędznicy (Les Miserables)
12. G.I.JOE: Odwet
13. Man of Steel
Książki:
1. Naomi Novik, Próba złota
2. Micheal Morpurgo, The sleeping sword
3. Stephen King, Jak pisać
Co wilk oglądał w kinie
Aug. 30th, 2012 09:02 pmZapraszam do czytania (i komentarzy) :)
Nabyłam dzisiaj nieoczekiwanie film, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam - "Trzynaście dni" Rogera Donaldsona. Film opowiada o kryzysie kubańskim z 1962 roku. Nie miałam pojęcia o jego istnieniu i gdybym usłyszała o nim jakieś cztery miesiące wcześniej, zapewne zignorowałabym go kompletnie. Tym bardziej, że gra w nim Kevin Costner, którego za bardzo nie lubię. Ale z powodu "X-Men: First Class" pomyślałam sobie, że co tam - w sumie zabawnie będzie obejrzeć film opowiadający o tych samych wydarzeniach historycznych, na których oparł się reżyser XMFC. Jak większość ludzkości o kryzysie kubańskim mam pojęcie tylko takie, że "coś się tam działo i było niebezpieczne" (i - po "X-Men", że dotyczyło statków z rakietami). Film leżał w pudle z przeceną, więc doszłam do wniosku, że czemu nie, grosze i żadne w sumie ryzyko - najwyżej nie obejrzę. Ale jakoś miałam akurat wenę, żeby go włączyć i kurczę. KURCZĘ.
Film jest naprawdę dobry. Znakomicie zrobiony pod względem tempa akcji - i obfity w najrozmaitsze wydarzenia, które rozegrały się w przeciągu tytułowych trzynastu dni, po których w przypadku zerwania negocjacji między Stanami Zjednoczonymi i Rosją mogła się rozpocząć trzecia wojna światowa. "Trzynaście dni" to wojna nerwów i ciągłe napięcie kto-kogo - które czuje się, oglądając, mimo że człowiek niby wie, że trzecia wojna światowa jednak nie nadeszła.
Niesamowite, w ilu miejscach mogło dojść do katastrofy - gdyby komukolwiek po którejś ze stron puściły nerwy, gdyby albo USA albo Rosja doszły do wniosku, że nie ma na co czekać. Pewnie zabrzmi to trochę apokaliptycznie, ale wiele razy w czasie oglądania tego filmu ma się myśl, że holy cow, ten świat mógłby już nie istnieć. Albo przynajmniej jego spora część. I że nie mieli tu nic do rzeczy żadni mutanci.
Wspomniany wcześniej Kevin Costner gra Kenny'ego O'Donnela - osobistego doradcę prezydenta, który w czasie owych trzynastu dni musi godzina po godzinie podejmować decyzje, które mogą zdecydować o być i nie być swoich rodaków. Być może - i bardzo prawdopodobnie - że przebieg zdarzeń został udramatyzowany - ale w ramach filmu zdecydowanie się sprawdza, poza tym kubański kryzys 1962 roku był jak najbardziej realny. Dominująca w filmie jest atmosfera ogromnego napięcia - i stresu, w którym muszą działać wszyscy w otoczeniu prezydenta. I sam prezydent (grany przez Bruce'a Greenwooda) od początku jawiący się jako osoba kompletnie nie na miejscu - zbyt miękka, zbyt skromna, zbyt podatna na wpływy - a jednak w kluczowych momentach niedający się przekonać do eskalacji konfilktu i summa summarum dający radę opanować tą - zdawałoby się, kompletnie beznadziejną sytuację.
Więc - jestem zadowolona smile Dobrze wydane pieniądze i spędzone dwie i pół godziny. Czasem w życiu człowieka zdarzają się (miłe) niespodzianki.
Jedna ze scen z filmu:
Crossposted to NL
Parę dni temu an_fiction zapostowała swój przepis na mrożoną herbatę; herbata - co mogłam sprawdzić organoleptycznie - smakuje bardzo dobrze i z chęcią bym ją zrobiła. Niestety, jednym z jej składników jest kardamon, którego z jakiegoś powodu nie sposób gdziekolwiek dostać. Na obecnym etapie zaczyna mi się już jawić jako jakaś egzotyczna substancja, jak przyprawa z "Diuny" albo jakiś dziwny minerał. Jestem gotowa się założyć, że wcześniej czy później kardamon przyśni mi się jako nazwa waluty w jakimś SFowym świecie.
Ale ja nie o tym, choć od tego się zaczęło. Otóż, przetrząsając wczoraj kolejny supermarket (w którym mieli z 30 rodzajów pieprzu i ani jednej torebki kardamonu), zajrzałam przy okazji na półkę z prasą, książkami oraz płytami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w stosie przecenionych DVD wypatrzyłam logu Avengersów. Był to, okazało się, ten film:
Polski tytuł to "Ostateczni Mściciele 2" i o ile rozumiałam, skąd się wzięło "mścicielstwo" (choć tłumaczenie nazwy własnej, która się już przyjęła w oryginalnym brzmieniu uważam za bezsensowną), tak zachodziłam w głowę, skąd pochodzi ta "ostateczność". Okazało się, że ma to swoje uzasadnienie: film dzieje się w świecie Ultimate, czyli jednym z ważniejszych Marvelowych rebootów, który - ogólnie mówiąc - pokazuje, jakby wyglądały losy wszystkich ważniejszych supergrup i superbohaterów, gdyby przyszło im funkcjonować w naszych (mniej więcej) czasach. Idea jest zacna, ale z niewiadomych przyczyn cały ten świat zapadł na historię, którą - w odniesieniu do grupy Xaviera - jeden z moich znajomych określił jako "What if all the X-Men were dicks?" Obcesowe, ale słuszne; Ultimate Avengersów w wersji komiksowej nie znam, ale, wnioskując z tego, jak zachowują się postacie w filmie, widzę, że tu dzieje się podobnie. Z wyjątkami, oczywiście.
Ale do samego filmu: historia opowiada historię T'Challi, późniejszego Black Panthera, władcy afrykańskiego państewka Wakandy. Właściwie tutaj T'Challa władcą jeszcze nie jest, czy raczej: staje się nim w trakcie filmu, po śmierci ojca (po którym przejmuje też superbohaterską schedę). Maleńkie państwo z jakiegoś tajemniczego powodu zaczyna być atakowane przez kosmitów (z którymi - co widać we flashbackach - Avengersi walczyli już w pierwszym filmie i sądzili, że ich pokonali). Nad Ziemią (przez jakiś czas niewidoczny dla radarów) unosi się ogromny statek obcych, przypominający nieślubne dziecko ośmiornicy i firanki. Obcy są zmiennokształtnymi; jeden, od wielu dekad prowadzący na Ziemi rekonesans na poczet przyszłego podboju, upodobał sobie postać nazistowskiego oficera o nazwisku Kreiser. Ponieważ bohaterowie Marvela mają alergię na nazistów (nawet udawanych) wiadomo, że trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Zresztą Steve Rogers zna tego typa z czasów wojny, zabił go już dwa razy i cholera nadal żyje. A to niedopuszczalne.
Ciekawym elementem historii są - jakby to powiedzieć - wątki polityczne: Wakanda jest krajem hiperizolacjonistycznym, nie wpuszczają do siebie żadnych obcokrajowców, nawet jeśli ciż mieliby zapobiec zmienieniu wakandańskiej ludności w galaretę. T'Challa - który w tej nieufności również został wychowany - uważa, że tym razem państwo nie poradzi sobie samo. Ale - gdy zjawiają się Avengersi - zgadza się tylko na udział jednego Kapitana Ameryki. I tak zresztą - w porównaniu z resztą rady państwa - jest postępowy; stąd w filmie mamy fragment, kiedy Black Panther i Kapitan Ameryka muszą przekraść się do stolicy Wakandy, żeby móc miastu (Wakanda w sumie jest tym jednym miastem, otoczonym przez lasy i jakieś tam wioseczki) pomóc.
Film ogląda się gładko, design postaci jest okej (może poza Thorem, który mógłby wyglądać trochę lepiej). Muzyka i głosy postaci są zaskakująco dobre (zwłaszcza Nicka Fury'ego czy Starka). Jakichś poważniejszych błędów w animacji nie dojrzałam (choć może wyszłyby przy dokładniejszym powtórnym oglądzie).
Jeśli chodzi o "dickitude" postaci, to faktycznie, w niektórych momentach rzuca się bardzo w oczy. Szczególnie Hank Pym (a.k.a. Giant Man) zachowuje się tak, że ma się ochotę kopnąć go w cztery litery. I żal czasem Nicka Fury'ego, którego praca chwilami przypomina bardziej babysitting rozwydrzonych (albo emujących - Kapitan Ameryka) postaci niż dowodzenie superjednostką. W klasycznych Avengersach wszystkie postacie działają (mniej więcej) dla wspólnego dobra i celu i są przede wszystkim samowystarczalni jako zespół. Tutaj każdy ciągnie do swego, nie ma właściwie żadnej racji nadrzędnej (nawet zaangażowanie Rogersa w pomoc T'Challi zdaje się raczej sprawą osobistą niż wynikiem bycia Avengerem).
Jedynym wyjątkiem jest Thor. Który, zaskakująco, wychodzi na najbardziej bezinteresownego i najbardziej skłonnego do pomocy członka grupy. Nie tylko opiera się (i to parokrotnie) rozkazowi Odyna, który każe mu nie mieszać w sprawy śmiertelników, ale też ratuje życie Tony'emu, w bardzo spektakularnej scenie, która, gdyby się zdarzyła w komiksie, na pewno stałaby się już źródłem odwołań i podstawą slashów. To Thorowi też najbardziej zdaje się zależeć na funkcjonowaniu Avengersów jako całości. Choć - z przyczyn obiektywnych - jest od ich codziennego życia oddalony.
O ile Ultimate X-Men wychodzi z siebie, żeby przedstawić relację Xaviera i Magneto jako coś więcej niż przyjaźń (a nawet miłość), Ultimate Avengers - przynajmniej w wersji filmowej - robi wszystko, żeby zatrzeć jakikolwiek ślad... bo ja wiem, czegokolwiek, nawet przyjaźni między Stevem Rogersem a Tonym. Generalnie Avengersi robią w tym filmie bardziej grupy bohaterów z łapanki niż ludzi, którzy przywykli do pracy (i bycia) razem. Ma się wrażenie, jakby Nick Fury wszedł któregoś dnia do baru, gdzie spotykają się herosi i powiedział "ty, ty i ty - będziecie od jutra rządową supergrupą".
Fajną rzeczą - przynajmniej z mojej perspektywy - było dopatrywanie się w filmie odniesień do znanych filmów fantastycznych. Nie wiem, na ile było to świadome - czy może raczej: na ile był to trybut, na ile bezczelna zrzynka - ale ciekawie było widzieć momenty "mrugnięcia okiem" scenarzystów i rysowników, motywy, w których myślało się "Okej... a więc autorzy lubią "Wojnę światów"... i "Indianę Jonesa"... i "Ghostbusters"... I "Dzień Niepodległości".
Generalnie oglądało się to w porządku i nie żałuję tych 9,99.
Poszukiwania kardamonu nadal trwają.
Your daily awesomeness #2
Aug. 17th, 2011 09:21 pmThis time brought to you by the producers of "X-Men: First Class":
Deleted scenes on the Blu-ray include:
- Erik in Argentinean Airport
- Shaw with Cuban Generals
- Charles and Moira’s Tryst, Part 1
- Charles and Erik Recruit Angel (extended)
- The Russian Truck (extended)
- Erik vs. Russian Guards (extended)
- Shaw’s Plan (extended)
- Havok Training, Part 1 (extended)
- Banshee Training, Part 1 (extended)
- Havok Training, Part 2 (extended)
- Banshee Training, Part 2 (extended)
- Hank and Raven in the Lab (extended)
- Charles and Moira’s Tryst, Part 2
Source
Now, let's hope it's not just on Blu-Ray...
Nowy, lepszy ty
Apr. 5th, 2011 02:33 pm"Limitless" (polski tytuł "Jestem bogiem") to film, któremu trailer nie oddaje zupełnie sprawiedliwości. Owszem: to wszystko, co widzimy w zapowiedzi, ma miejsce, ale dzieje się w zupełnie innym kontekście niż mogłoby się to wydawać. Eddie Morra (grany przez Bradley Coopera) to człowiek, który po zażyciu tajemniczego, nieprzetestowanego jeszcze dobrze leku zmienia się zupełnie. Jednak - i tu jest ten ciekawy 'haczyk' - zażyty przez niego specyfik nie dodaje mu żadnych supermocy ani czegokolwiek w tym guście: sprawia tylko - aż - że nasz bohater w stanie wykorzystać do maksimum tkwiące w nim zdolności, nabytą przez lata wiedzę i doświadczenie. Cała pamięć długotrwała staje nagle otworem. A zasilony działaniem specyfiku umysł jest w stanie błyskawicznie odnajdywać i tworzyć połączenia między najdrobniejszymi nawet i najbardziej zaskakującymi fragmentami informacji.
"Limitless" - nawet biorąc pod uwagę ów nieco fantastyczny (choć jest to w sumie fantastyka bardzo bliskiego zasięgu) - jest pochwałą zdolności człowieka i tkwiących się w nim, aczkolwiek rzadko realizowanych, możliwości. Któryś z recenzentów napisał, że oglądając "Limitless" widz sam czuje się mądrzejszy i to jest prawda - faktycznie, oglądanie tego filmu ma bardzo inspirujące i ośmielające działanie. Specyfik, który zażywa Morra, nie jest oczywiście magiczną pigułką i jej zażywanie, jak się okaże w toku filmu, ma nie jedną, ale kilka cen, które trzeba zapłacić.
Ale tak myślę sobie, że w sumie - mając ten sam wybór co Morra i znając wszystkie konsekwencje, zdecydowałabym tak samo jak on.