gokuma: (Default)
[personal profile] gokuma

Parę dni temu [livejournal.com profile] an_fiction zapostowała swój przepis na mrożoną herbatę; herbata - co mogłam sprawdzić organoleptycznie - smakuje bardzo dobrze i z chęcią bym ją zrobiła. Niestety, jednym z jej składników jest kardamon, którego z jakiegoś powodu nie sposób gdziekolwiek dostać. Na obecnym etapie zaczyna mi się już jawić jako jakaś egzotyczna substancja, jak przyprawa z "Diuny" albo jakiś dziwny minerał. Jestem gotowa się założyć, że wcześniej czy później kardamon przyśni mi się jako nazwa waluty w jakimś SFowym świecie.
Ale ja nie o tym, choć od tego się zaczęło. Otóż, przetrząsając wczoraj kolejny supermarket (w którym mieli z 30 rodzajów pieprzu i ani jednej torebki kardamonu), zajrzałam przy okazji na półkę z prasą, książkami oraz płytami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w stosie przecenionych DVD wypatrzyłam logu Avengersów. Był to, okazało się, ten film:




Polski tytuł to "Ostateczni Mściciele 2" i o ile rozumiałam, skąd się wzięło "mścicielstwo" (choć tłumaczenie nazwy własnej, która się już przyjęła w oryginalnym brzmieniu uważam za bezsensowną), tak zachodziłam w głowę, skąd pochodzi ta "ostateczność". Okazało się, że ma to swoje uzasadnienie: film dzieje się w świecie Ultimate, czyli jednym z ważniejszych Marvelowych rebootów, który - ogólnie mówiąc - pokazuje, jakby wyglądały losy wszystkich ważniejszych supergrup i superbohaterów, gdyby przyszło im funkcjonować w naszych (mniej więcej) czasach. Idea jest zacna, ale z niewiadomych przyczyn cały ten świat zapadł na historię, którą - w odniesieniu do grupy Xaviera - jeden z moich znajomych określił jako "What if all the X-Men were dicks?" Obcesowe, ale słuszne; Ultimate Avengersów w wersji komiksowej nie znam, ale, wnioskując z tego, jak zachowują się postacie w filmie, widzę, że tu dzieje się podobnie. Z wyjątkami, oczywiście.


Ale do samego filmu: historia opowiada historię T'Challi, późniejszego Black Panthera, władcy afrykańskiego państewka Wakandy. Właściwie tutaj T'Challa władcą jeszcze nie jest, czy raczej: staje się nim w trakcie filmu, po śmierci ojca (po którym przejmuje też superbohaterską schedę). Maleńkie państwo z jakiegoś tajemniczego powodu zaczyna być atakowane przez kosmitów (z którymi - co widać we flashbackach - Avengersi walczyli już w pierwszym filmie i sądzili, że ich pokonali). Nad Ziemią (przez jakiś czas niewidoczny dla radarów) unosi się ogromny statek obcych, przypominający nieślubne dziecko ośmiornicy i firanki. Obcy są zmiennokształtnymi; jeden, od wielu dekad prowadzący na Ziemi rekonesans na poczet przyszłego podboju, upodobał sobie postać nazistowskiego oficera o nazwisku Kreiser. Ponieważ bohaterowie Marvela mają alergię na nazistów (nawet udawanych) wiadomo, że trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Zresztą Steve Rogers zna tego typa z czasów wojny, zabił go już dwa razy i cholera nadal żyje. A to niedopuszczalne.
Ciekawym elementem historii są - jakby to powiedzieć - wątki polityczne: Wakanda jest krajem hiperizolacjonistycznym, nie wpuszczają do siebie żadnych obcokrajowców, nawet jeśli ciż mieliby zapobiec zmienieniu wakandańskiej ludności w galaretę. T'Challa - który w tej nieufności również został wychowany - uważa, że tym razem państwo nie poradzi sobie samo. Ale - gdy zjawiają się Avengersi - zgadza się tylko na udział jednego Kapitana Ameryki. I tak zresztą - w porównaniu z resztą rady państwa - jest postępowy; stąd w filmie mamy fragment, kiedy Black Panther i Kapitan Ameryka muszą przekraść się do stolicy Wakandy, żeby móc miastu (Wakanda w sumie jest tym jednym miastem, otoczonym przez lasy i jakieś tam wioseczki) pomóc.


Film ogląda się gładko, design postaci jest okej (może poza Thorem, który mógłby wyglądać trochę lepiej). Muzyka i głosy postaci są zaskakująco dobre (zwłaszcza Nicka Fury'ego czy Starka). Jakichś poważniejszych błędów w animacji nie dojrzałam (choć może wyszłyby przy dokładniejszym powtórnym oglądzie).


Jeśli chodzi o "dickitude" postaci, to faktycznie, w niektórych momentach rzuca się bardzo w oczy. Szczególnie Hank Pym (a.k.a. Giant Man) zachowuje się tak, że ma się ochotę kopnąć go w cztery litery. I żal czasem Nicka Fury'ego, którego praca chwilami przypomina bardziej babysitting rozwydrzonych (albo emujących - Kapitan Ameryka) postaci niż dowodzenie superjednostką. W klasycznych Avengersach wszystkie postacie działają (mniej więcej) dla wspólnego dobra i celu i są przede wszystkim samowystarczalni jako zespół. Tutaj każdy ciągnie do swego, nie ma właściwie żadnej racji nadrzędnej (nawet zaangażowanie Rogersa w pomoc T'Challi zdaje się raczej sprawą osobistą niż wynikiem bycia Avengerem).
Jedynym wyjątkiem jest Thor. Który, zaskakująco, wychodzi na najbardziej bezinteresownego i najbardziej skłonnego do pomocy członka grupy. Nie tylko opiera się (i to parokrotnie) rozkazowi Odyna, który każe mu nie mieszać w sprawy śmiertelników, ale też ratuje życie Tony'emu, w bardzo spektakularnej scenie, która, gdyby się zdarzyła w komiksie, na pewno stałaby się już źródłem odwołań i podstawą slashów. To Thorowi też najbardziej zdaje się zależeć na funkcjonowaniu Avengersów jako całości. Choć - z przyczyn obiektywnych - jest od ich codziennego życia oddalony.
O ile Ultimate X-Men wychodzi z siebie, żeby przedstawić relację Xaviera i Magneto jako coś więcej niż przyjaźń (a nawet miłość), Ultimate Avengers - przynajmniej w wersji filmowej - robi wszystko, żeby zatrzeć jakikolwiek ślad... bo ja wiem, czegokolwiek, nawet przyjaźni między Stevem Rogersem a Tonym. Generalnie Avengersi robią w tym filmie bardziej grupy bohaterów z łapanki niż ludzi, którzy przywykli do pracy (i bycia) razem. Ma się wrażenie, jakby Nick Fury wszedł któregoś dnia do baru, gdzie spotykają się herosi i powiedział "ty, ty i ty - będziecie od jutra rządową supergrupą".


Fajną rzeczą - przynajmniej z mojej perspektywy - było dopatrywanie się w filmie odniesień do znanych filmów fantastycznych. Nie wiem, na ile było to świadome - czy może raczej: na ile był to trybut, na ile bezczelna zrzynka - ale ciekawie było widzieć momenty "mrugnięcia okiem" scenarzystów i rysowników, motywy, w których myślało się "Okej... a więc autorzy lubią "Wojnę światów"... i "Indianę Jonesa"... i "Ghostbusters"... I "Dzień Niepodległości".
Generalnie oglądało się to w porządku i nie żałuję tych 9,99.


Poszukiwania kardamonu nadal trwają.

This account has disabled anonymous posting.
If you don't have an account you can create one now.
HTML doesn't work in the subject.
More info about formatting

Profile

gokuma: (Default)
gokuma

October 2022

S M T W T F S
      1
2345678
9 101112131415
16171819202122
23242526272829
3031     

Most Popular Tags

Style Credit

Expand Cut Tags

No cut tags
Page generated May. 30th, 2025 07:08 pm
Powered by Dreamwidth Studios