ScaredTerrifiedScared
May. 29th, 2006 01:19 pm Colour me black
Właściwie zawsze chciałem być dzieckiem i najlepiej czułem się jako dziecko, nie troszcząc się o kłopoty innych. Świat z tej perspektywy był mocno ograniczony, ale też nigdy nie nęciły mnie nowe rzeczy; za bezpieczne uważałem to, co znałem. Pytania z cyklu „co jest za tym wzgórzem?” zawsze irytowały mnie i dziwiły. Jeszcze nigdy – a żyję już parę setek lat – nie zdarzyło się, by to nowe, nieznane, było lepsze od tego, co miałem do tej pory.
W moim życiu od zawsze istniał Ichimaru Gin i całą radość czerpałem z bliskości kogoś takiego, jak taichou. Nigdy nie był mi przyjacielem ani ojcem, ale do końca będę mu wdzięczny za to, że zajął się mną – małym, rozbeczanym szczawiem – gdy znalazłem się w Soul Society. Może przypominałem mu własną przeszłość, może nie – nie wiem. Dość, że jego cichy, kojący głos zajął na zawsze miejsce w moim sercu.
Nie miałem nigdy rodziny i nigdy jej nie pragnąłem. Na myśl mi nawet nie przeszło, że sam mógłbym taką stworzyć; żona, dzieci – to wszystko wydawało mi się zawsze dokuczliwym i nieznośnym uwiązaniem, którego stabilność i dobry seks nie rekompensował w najmniejszym stopniu. Stabilne, spokojne życie prowadziłem i tak, a seks uważałem, i uważam nadal, za coś niewartego uwagi.
Gin Ichimaru ma jednak w moim życiu specjalne miejsce i czasem zastanawiam się, czy to wszystko – moje ocalenie, przygarnięcie – nie było zaplanowane dawno, dawno temu. Machinacje Aizena sięgają wszak tysiąca lat wstecz, a mój taichou stanowi ich niezbywalną część. Ichimaru nie jest od Sousuke gorszy – ale wiek i urodzenie na zawsze stawiają go w podległej pozycji, w roli kogoś, kto służy i kto z tej służby ma się cieszyć. Wasal mojego wasala nie jest jednak moim wasalem i plan Aizena obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg.
To Ichimaru jest dla mnie początkiem wszystkiego i nie będę nigdy słuchał nikogo prócz niego. Nawet teraz, gdy odszedł z Aizenem – nie miał obowiązku zostawać ze mną. Jest dla Sousuke tym, kim ja jestem dla niego.
Tyle tylko, że on…
Tylko, że on zdołał przekonać swojego pana, by go ze sobą zabrał.
A ja nie potrafię.
Nie umiem.