Światło i śmiech
Apr. 18th, 2006 04:22 pmTytuł: Światło i śmiech
Autor: Gokuma
Pairing: Shunsui/Ukitake
Rating: PG-13
Światło i śmiech
Lubił dziewczęta, to prawda. Były zabawne, miały czar i grację, które przyciągały jego uwagę nieodmiennie. Miło było mieć je przy sobie, delektować się ich widokiem, każdym ruchem, każdym zalotnym spojrzeniem. Shunsui Kyouraku wiedział, że wśród znajomych ma opinię kobieciarza, ale nie przejmował się tym zbytnio. Podobnie zresztą, jak nie przejmował się niczym innym.
Ukitake natomiast zawsze budził w nim ciepło. Łagodne, przyjemne uczucie, które Shunsui przyjmował jako coś zupełnie normalnego. Jyuushiro miał talent do zjednywania sobie ludzi, w ten szczególny, cichy sposób, który nie budził w nikim sprzeciwu. Wszyscy lgnęli do niego – i Shunsui nie był wyjątkiem, kiedy uśmiechał się z daleka na widok Jyuushiro. Obecność Ukitake z jakiejś niepojętej przyczyny oznaczała, że wszystko jest dobrze i nikomu nie stanie się nic złego. Jyuushiro lubiany był niemal wszędzie i prawie zawsze otaczała go grupka ludzi. Był to krąg znajomych - bliższych i dalszych przyjaciół, wiecznie absorbujących i domagających się od Ukitake uwagi. Jyuushiro zazwyczaj stał pośród nich, spokojny i uśmiechnięty, bez znużenia wysłuchujący nieskończonych próśb i zwierzeń.
Jeśli było coś, co odróżniało Kyouraku od tej hałaśliwej gromady to to, że nigdy o nic nie prosił. Prawda, miał swoje problemy – których powodem było zwykle jego nieposkromione lenistwo – ale nie widział powodu, by zawracać komuś nimi głowę. Co jakiś czas musiał po prostu przybrać pokorną minę, zagrać skruchę przed jednym czy drugim mistrzem i wykonać następne dodatkowe zadanie. A że jego sposób bycia sprowadzał na niego często krzywe spojrzenia, zdarzało się i tak, że tych mniejszych i większych kłopotów bywało całkiem sporo.
Powracał właśnie z jednego z takich karnych zadań – patrolu wzdłuż wschodniej ściany Rokugai – gdy natknął się na siedzącego samotnie Ukitake. Była już późna noc i w ogrodach przylegających do Akademii panowała głęboka cisza. Ukitake patrzył na księżyc. Owinięty w szary płaszcz narzucony na jasne kimono, mężczyzna wydał się Shunsuiemu kimś niezwykle delikatnym, niemal eterycznym, czymś, co łatwo byłoby zniweczyć, zniszczyć.
Kyouraku podszedł do Jyuushiro, a wtedy ten odwrócił się, jakby nagle zbudzony ze snu. Skinął głową na przywitanie i przyjrzał się uważnie Shunsui, który czując to spojrzenie, poczuł się nagle dziwnie… nie na miejscu. Już miał wymamrotać „przepraszam”, gdy lekki grymas pojawił się na mgnienie oka na spokojnej zwykle twarzy. Kyouraku dostrzegł tam pragnienie - i tęsknotę za czymś, co nie do końca rozumiał. Wciąż w pełnym ekwipunku, przycupnął na krawędzi murku, na którym siedział Ukitake i zastygł bez ruchu.
Żaden z nich nie wyrzekł ani słowa. Wreszcie powieki Shunsui skleił sen i zasnął, nie czując niepokoju z powodu wszechobecnej wokół aury Jyuushiro. Gdy się obudził, leżał na mokrej trawie, pod głową mając swój podróżny plecak. Był słoneczny poranek, a w pobliżu stała grupka zdumionych jego obecnością studentów.
Przez resztę dnia myślał o Ukitake. Nawet, gdyby nie chciał, obraz jasnowłosego mężczyzny bezustannie pojawiał mu się przed oczami, jak wyrzut, czy przypomnienie - fragment jakiejś całości, której Kyouraku za nic nie mógł sobie uprzytomnić. Na zajęciach był jeszcze bardziej nieuważny niż zwykle, a Mistrz Broni marszczył gniewnie brwi, obserwując jego nieostrożne ataki. „Żadnej finezji” – mruczał. – „Tym sposobem, Kyouraku-kun, z pewnością do niczego nie dojdziesz”.
W ciągu następnych paru dni widywał Jyuushiro rzadko. Wkrótce zresztą rozeszła się pogłoska o chorobie, na którą zapaść miał jeden z najlepszych studentów. Ukitake – jak było powszechnie wiadomo – już od dawna widziany był wysoko w szeregach Gotei. Karai, Mistrz Ładu, popatrywał ponuro na swych studentów, wśród których nie było obecnie nikogo, z kim można było wdać się w dyskusję; Mistrz Dusz nie szczędził im pogardliwych uwag, od których zwykle hamowała go obecność Ukitake.
Shunsuiego dręczyło poczucie braku – czegoś, co przestało być w swoim właściwym miejscu, co było tam niezbędne, co być tam powinno. Dawno już nic go tak nie poruszyło i świadomość tego była tak samo niepokojąca, jak dziwne, niesprecyzowane uczucie, które się za nią kryło.
Minęło niemal sześć tygodni, nim zdecydował się odwiedzić Ukitake – w jego własnym apartamencie, który przydzielano zwykle najbardziej obiecującym uczniom Akademii. Poszedł do niego wieczorem i zastał Jyuushiro nad stosem skryptów, które przysyłali mu co dnia mistrzowie.
Ukitake nie zmienił się – wciąż ta sama skupiona, pełna harmonii postawa, jasne, opadające na ramiona włosy, spokojny wyraz twarzy. Jednak Shunsui czuł w nim jakąś niepewność i za nic nie mógł zrozumieć, czemu wyczuwa w ogóle cokolwiek. Ukitake nie był kobietą – i rozumienie tych emocji nie miało żadnego sensu, podobnie zresztą jak hodowanie w sobie dziwnych, niejasnych uczuć, burzących spokój i przeszkadzających w normalnym życiu. Kyouraku chciał wrócić do codziennej egzystencji, leniwej i przewidywalnej, ożywianej od czasu do czasu przez co ciekawsze misje i spotkania z ładnymi dziewczynami.
Ale… wszystko było nie tak, gdy nie było Jyuushiro.
Kyouraku obserwował bez słowa długie, szczupłe palce, trzymające pędzelek spod którego spływały się na zwój kolejne ciągi znaków. I w pewnym momencie zaczął mówić – pospiesznie, urywanie, tak, jakby najszybciej chciał wypowiedzieć wszystko, co dotąd przeszkadzało mu, wadziło. Pędzelek znieruchomiał w połowie karty, a potem odłożony został na bok, odprowadzony wzrokiem siedzącego z pochyloną głową Kyouraku. Nie potrafił spojrzeć Ukitake w oczy, świadom, że właśnie wypowiada prośbę, na którą Jyuushiro nie powinien po prostu odpowiedzieć.
Gdy otoczyły go ramiona Ukitake, wszystko nagle stało się proste. Chwilę później sięgał już do ust mężczyzny, który nie wzbraniał się wcale przed pocałunkiem. Dłoń Ukitake odszukała węzeł przy jego kimonie i rozsupłała go niecierpliwie. Niedługo potem, uwolnieni już ze swoich ubrań, leżeli obok siebie, w pokoju, który przeznaczony był na co dzień do zupełnie innego rodzaju studiów.
Tym, co Shunsui zapamiętał najbardziej z tego pierwszego razu, było uczucie wszechogarniającej radości. Ogromnej, niesłychanej euforii, która towarzyszyła każdemu dotykowi. Zdumienia, że można tak czuć, trzymając w ramionach mężczyznę. Mieszaniny zachwytu i niepewności na widok Jyuushiro oddającego mu się w ten sposób, przyciągającego go do siebie mocno, powtarzającego w nieskończoność jego imię…
Powtórzyli to ‘bycie ze sobą’ jeszcze kilka razy tej nocy – aż wreszcie Ukitake szepnął mu do ucha, że jak każdy mieszkaniec Soul Society, także i on ma jutro kilka spraw, za którymi musiałby trochę pochodzić. Shunsui przyjął jego słowa ze śmiechem, niechętnie wypuszczając Jyuushiro z objęć; w chwilę potem słuchał już dobiegającego z oddali szumu spływającej na kafelki wody. Jakiś czas później obaj przenieśli się do sypialni Ukitake – niemal pustej, jeśli nie liczyć stojącego przy oknie łóżka i wysokiej na metr pryzmy zwojów. Nim Shunsui zasnął, ostatnią rzeczą, którą zapamiętał, był dotyk dłoni, odsuwającej mu z czoła mokry kosmyk włosów.
*
Po paru dniach Jyuushiro wrócił na uczelnię i od razu otoczył go tłumek znajomych, przyjaciół i fanów. Niektórzy – ci znający Ukitake bliżej – wyczuli w młodym mężczyźnie jakąś zmianę; część nawet domyślała się jej przyczyny: Shunsui Kyouraku wyjątkowo często szukał obecności Ukitake, nawet jeśli nie czynił tego nachalnie, to wystarczająco, by zwrócić na siebie uwagę. Podobna ilość uczniów, słysząc tego rodzaju domysły, pukała się jednak znacząco w czoła: to było przecież zupełnie niemożliwe, by „książę Jyuushiro” tracił czas na zajmowanie się takim chłystkiem..!
A Shunsui po staremu zasypiał w szkolnych ławach i ściągał na siebie uwagę żeńskiej części Akademii. Noc spędzona z Jyuushiro nie uczyniła Kyouraku bynajmniej mizoginem i niepokojenie płci piękniej uważał za całkiem ciekawy sposób na spędzanie wolnego czasu. Pod okiem miał obecnie pokaźny siniec, którego dorobił się, zalecając zbyt intensywnie do shinigami o imieniu Yoruichi. Ktoś, kto usiłowałby jednak prześledzić tok myślenia Shunsui, znalazłby się w nielada kłopocie: podczas gdy za koronę stworzenia Kyouraku miał zdecydowanie kobiety, za najważniejszy wśród wszystkich bytów uważał równie stanowczo Jyuushirou.
Wspomnienie razem spędzonej nocy Shunsui przyjął z dobrodziejstwem inwentarza. Nie było powodu się nad tym głowić, sprawa była oczywista: przespał się z mężczyzną, sprawiło mu to ogromną przyjemność – opcja nie tyle nie do pomyślenia, co nie wzięta dotąd ani razu pod uwagę. Ze zmarszczonym czołem przyglądał się innym swoim kolegom, za nic nie mogąc dopatrzyć się w nich czegokolwiek pociągającego. Za to wspomnienie Jyuushiro nawiedzało go dosyć często – nieco za często, jeśli wziąć pod uwagę jego rozpraszające właściwości. Musiało się tak stać – uznał wreszcie Shunsui – że najzwyczajniej w świecie istniał jeden-jedyny mężczyzna, w którym był się w stanie zakochać. I na tego właśnie mężczyznę zdarzyło mu się niespodziewanie trafić.
Temu podobnym rozmyślaniom Kyouraku Shunsui poświęcał czas mitrężony na Ziemi podczas kolejnej misji. Tym razem nie była to kara, a nagroda – i to od samego Genryuusai, który sformował oddział ze studentów osiągających najlepsze wyniki w walce z replikami hollowów. Na Ziemi Shunsui miał się zmierzyć z prawdziwymi, których ostatnio wyroiło się nadzwyczaj dużo. Świat śmiertelnych w ogóle stał się mało ciekawym miejscem, odkąd do miejsca zwanego Mesyną przybił statek z całą kolonię szczurów zarażonych jakimś paskudztwem. Od tego czasu w miastach Europy łatwiej było natknąć się na grób niż na piękną kobietę. Cierpienia, w jakich umierali ludzie, powodowały, że gromady hollowów stawały się coraz liczniejsze i liczniejsze.
Maaaaaaaaais où sont les neiges d'antan? – rozdarł się jakiś paryski ulicznik, zanosząc się ochrypłym śmiechem. Shunsui spojrzał na niego z niesmakiem, lecz chwilę potem uniósł swoje miecze: za obdartusem krok w krok podążało coś, co wypisz-wymaluj przypominało ogołoconą do kości i powiększoną dwieście razy ropuchę. Shunsui ruszył w stronę hollowa dokładnie w momencie, gdy ten skoczył na włóczęgę. W chwilę potem jeden z bliźniaczych zanpaktou rozpłatał stwora na połowę. Pijak potknął się i wpadł do świeżo wykopanego grobu. Za moment podniósł się i zanosząc się upiornym rechotem ciągnął swoje:
-Mais où sont les neeeeeeeeeeiges..?
Po jakimś miesiącu zaraza zaczęła przygasać i grupa Kyuorakou została wezwana do Soul Society. Gdy dotarli do Akademii, uderzyła ich niezwykła cisza w gwarnym zwykle budynku. W chwilę potem usłyszeli pojedynczy stukot sandałów i zobaczyli biegnącego środkiem korytarza chłopca. Shunsui zatrzymał go w biegu, podnosząc do góry jak kota. Rozdrażniony dzieciak prychnął i wymierzył w Kyouraku wyciągnięty w ułamku sekundy miecz:
- Puszczaj mnie… prostaku! – syknął; zdumiony Shunsui faktycznie puścił go na ziemię. Chłopak zmierzył go wściekłym wzrokiem i natychmiast odskoczył na bezpieczną odległość.
- „Prostaku”? A ty kim jesteś? – zaśmiał się Shunsui. – Czemu tu tak pusto?
- Nie mam obowiązku ci odpowiadać. JESTEM KUCHIKI, gburze! – wywarczał dzieciak, odwracając się na pięcie i szykując najwyraźniej do odejścia. Yoruichi w ułamku chwili znalazła się przy chłopcu i chwyciła go za kołnierz:
- Mów!
- …No dobrze – zmarkotniał nagle malec, patrząc z niechętnym podziwem na trzymającą go dziewczynę. – Dwie drużyny studentów i adeptów natknęło się na gniazdo hollowów. Były tam takie wielkie stwory, zrobione ze zwykłych duchów. Kapitan Aizen i inni zniszczyli je, ale… wielu z was zginęło.
„Jyuushiro” – przemknęło natychmiast przez myśli Shunsui, a strach ścisnął go za gardło.
- Gdzie są ranni adepci? – ryknął, a chłopiec spojrzał na niego jak na niebezpiecznego szaleńca:
- We wschodnim pałacu Kuchikich, ale…
- Pokażesz mi, gdzie! – Kyouraku złapał dziecko i popędził w stronę posiadłości szacownego rodu. Po kilku minutach dotarł do wschodniego skrzydła i stanął w drzwiach, które otwarte były na oścież. W ogromnej sali, jak okiem sięgnąć, leżeli ranni. Wokół nich uwijali się jak w ukropie członkowie oddziału medyków.
- Noooo… puść! – Kuchiki szarpnął się, chcąc z powrotem stanąć na nogach. Kyouraku rzucił mu nieuważne spojrzenie:
- Pomożesz mi! – rozkazał.
- W czym? – chłopiec wyswobodził się wreszcie z uścisku i zaczął poprawiać tkaną srebrem szatę. Spoglądał na mężczyznę podejrzliwie, popatrując jednocześnie z frasunkiem na setki rannych.
- Chcę kogoś znaleźć… Znasz Jyuushiro Ukitake?
- Ukitake-san – Kuchiki skinął głową. W jego głosie pojawił się ślad szacunku. – A dlaczego mam ci pomagać?
- Bo jestem starszy stopniem – padła natychmiast odpowiedź i chłopiec skrzywił się, słysząc niezaprzeczalny argument. Zmierzył jeszcze mężczyznę ponurym spojrzeniem, po czym kiwnął głową i ruszył w stronę jednego z rzędów futonów.
Minęło kilkanaście minut, w czasie których Kyouraku okrążył niemal całą salę. Ukitake nigdzie nie było. Fala lęku, która ustąpiła na trochę podczas kłótni z chłopcem, wezbrała znowu. Niepokój odbierał prawie Shunsui zmysły. W końcu dotarł do kąta sali, w którym leżały, przykryte czarnymi płachtami, ciała zmarłych. Aurę Jyuushiro… zawsze było czuć tak wyraźnie: promyk światła, coś silnego i delikatnego zarazem – wrażenie, które udzielało się każdemu, nawet najbardziej gruboskórnemu z mieszkańców Soul Society.
Nogi Shunsui zrobiły się jak z ołowiu. Poczuł, że nie ma siły iść dalej, aby przekonać się, dowiedzieć… Strach sparaliżował go i zatrzymał, nie pozwalając ruszyć ani o krok.
- Nie ma go tam… Ukitake-san nie wrócił jeszcze z pola bitwy – dzieciak z rodu Kuchikich zjawił się niemal bezszelestnie. – Niektóre hollowy wymknęły się głównemu oddziałowi. Wicekapitan Ichimaru i jeszcze grupa adeptów zostali, żeby je wszystkie złapać.
- I Ukitake jest z nimi? – roześmiał się nagle Shunsui, pełen niespodziewanej ulgi. Znajdująca się w pobliżu kapitan oddziału medyków spojrzała na niego karcąco.
- Jest – Kuchiki skinął głową. – Mogę już iść?
- Tak – odparł Shunsui, z uśmiechem, który musiał wyglądać dziwacznie na sali pełnej chorych i rannych. – I dziękuję.
Nie oglądając się za siebie (Kuchiki wzruszył ramionami i znacząco popukał się w czoło), Kyuoraku wyszedł z pałacu i czym prędzej udał się w stronę Akademii. Znajomi, których mijał po drodze, przystawali ze zdumieniem, patrząc za nim i spoglądając z zadziwieniem w niebo: jak świat światem nikt przedtem nie widział, by Shunsui Kyuoraku płakał..!
Do wieczora shinigami ochłonął trochę i zaczął przypominać zwykłego siebie. Świetlisty punkt, który zjawił się w jego myślach, oznaczał, że Ukitake jest już gdzieś w Soul Society. Kyouraku z trudem powstrzymywał się, by nie wyjść mu na spotkanie; zdawał sobie jednak sprawę, że wszyscy podkomendni muszą zdać swojemu dowódcy dokładny raport. Znużony, zwinął się wreszcie w kłębek przy futonie Jyuushiro i mamrocząc słowa jakiejś piosenki, zasnął.
*
Obudził go odgłos płynącej wody. Shunsui wstał pospiesznie i poszedł do łazienki. Ukitake skończył właśnie kąpiel i gdy Kyouraku stanął na progu, wycierał się wielkim, białym ręcznikiem.
- …Nie słyszałem, jak wszedłeś.
- Byłeś zmęczony – Jyuunshiro spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem. - Dobrze, że to nie był żaden hollow.
- Bardzo zabawne – mruknął Shunsui, podchodząc do białowłosego mężczyzny. Jyuushiro objął go mocno. – Widzę, że mocno cię pokancerowały - dodał Kyouraku, przesuwając dłonią po ramieniu Ukitake, na którym widniały trzy długie, białe blizny.
- Za dwa tygodnie nie będzie śladu – powiedział Jyuushiro. Przez chwilę w milczeniu przytulał Kyouraku, zaciskając ręce na haftowanym w jaskrawe kwiaty płaszczu. – Bałem się o ciebie.
- Ja też – przytaknął Shunsui, dotykając ostrożnie skaleczenia na szyi i wyczuwając pod palcami kolejne.
- Niepotrzebnie – wymruczał Jyuushiro, przytrzymując lekko jego rękę. – Pokonałem już prawie trzysta; żaden nie jest w stanie mnie dopaść.
- Mam nadzieję – szepnął Kyouraku, nachylając się, by pocałować pocięte bliznami ramię. – Mam nadzieję.
*
…Później Shunsui odkrył, że na ciele Jyuushiro jest jeszcze więcej ran. Próbował je nawet policzyć, ale Ukitake fuknął na niego, by zajął się ważniejszymi rzeczami. Shunsui nie omieszkał tego polecenia wysłuchać. Aura Jyuushiro wypełniała wszystko wokół, sprawiając, że Kyouraku miał wrażenie, iż w pokoju zrobiło się nagle jasno. Gdy powiedział coś na ten temat, jasnowłosy mężczyzna roześmiał się tylko i uciszył go kolejnym pocałunkiem. Kyouraku zamrugał z zaskoczeniem, gdy zdał sobie sprawę, że tym razem to on ma być na dole i że właściwie nie ma nic przeciw temu.
Dotyk Jyuushiro był bardzo delikatny i ostrożny. Shunsui zdał się na niego, powierzając się Ukitake i w ten, najbardziej intymny sposób. Było to bardzo dziwne – poddawać się mężczyźnie, poddawać się tak bardzo, tak zupełnie oddawać nad sobą kontrolę. Zasypiał potem, wtulony ciasno w Jyuushiro, opowiadającego szeptem jakieś historie. Nie miał żadnych snów. Ale rano obudził się szczęśliwy.
***
Donośny śmiech Aizena wypełniał komnatę pałacu. Wszędzie wokół leżały ścierwa hollowów i zwłoki shinigami. Ukitake Jyuushiro szedł w jego stronę z twarzą wykrzywioną gniewem. Aizen uśmiechnął się promiennie, witając go teatralnym gestem:
- Czekałem na ciebie, Ukitake-kun. Wiedziałem, że przyjdziesz. Ale widzisz – rozłożył dłonie – nikt ci już nie pomoże.
Jyuushiro szedł w milczeniu, trzymając mocno swoje miecze. Niedaleko Aizena dostrzegł jakiś jaskrawy refleks; serce ścisnęło mu się z bólu i strachu.
- Taaak - powiedział powoli były kapitan Gotei, podążając za spojrzeniem Ukitake. – Tak właśnie, Ukitake-kun, jesteś już ostatni.
Z uśmiechem przyglądał się, jak jasnowłosy mężczyzna przystaje w połowie swojej drogi i pochyla się nad czymś, co wyglądało z daleka na kłąb wzorzystych szmatek.
„Koniec” – przemknęło przez myśli Aizena, który pogratulował sobie swej kolejnej ofiary. Uśmiech zniknął nagle z jego ust, gdy dostrzegł, że ostrza zanpaktou Ukitake rozjarzają się dziwnym blaskiem. Nad mieczami pojawiły się dwa postrzępione cienie, podobne kształtem do ogromnych maczet. Jyuushiro odwrócił się w stronę byłego kapitana i uniósł miecze na poziom jego oczu.
Dwa słowa rozległy się w komnacie – głośno, dobitnie:
- BAN KAI!
I wszystko wokół przestało istnieć.
Autor: Gokuma
Pairing: Shunsui/Ukitake
Rating: PG-13
Światło i śmiech
Lubił dziewczęta, to prawda. Były zabawne, miały czar i grację, które przyciągały jego uwagę nieodmiennie. Miło było mieć je przy sobie, delektować się ich widokiem, każdym ruchem, każdym zalotnym spojrzeniem. Shunsui Kyouraku wiedział, że wśród znajomych ma opinię kobieciarza, ale nie przejmował się tym zbytnio. Podobnie zresztą, jak nie przejmował się niczym innym.
Ukitake natomiast zawsze budził w nim ciepło. Łagodne, przyjemne uczucie, które Shunsui przyjmował jako coś zupełnie normalnego. Jyuushiro miał talent do zjednywania sobie ludzi, w ten szczególny, cichy sposób, który nie budził w nikim sprzeciwu. Wszyscy lgnęli do niego – i Shunsui nie był wyjątkiem, kiedy uśmiechał się z daleka na widok Jyuushiro. Obecność Ukitake z jakiejś niepojętej przyczyny oznaczała, że wszystko jest dobrze i nikomu nie stanie się nic złego. Jyuushiro lubiany był niemal wszędzie i prawie zawsze otaczała go grupka ludzi. Był to krąg znajomych - bliższych i dalszych przyjaciół, wiecznie absorbujących i domagających się od Ukitake uwagi. Jyuushiro zazwyczaj stał pośród nich, spokojny i uśmiechnięty, bez znużenia wysłuchujący nieskończonych próśb i zwierzeń.
Jeśli było coś, co odróżniało Kyouraku od tej hałaśliwej gromady to to, że nigdy o nic nie prosił. Prawda, miał swoje problemy – których powodem było zwykle jego nieposkromione lenistwo – ale nie widział powodu, by zawracać komuś nimi głowę. Co jakiś czas musiał po prostu przybrać pokorną minę, zagrać skruchę przed jednym czy drugim mistrzem i wykonać następne dodatkowe zadanie. A że jego sposób bycia sprowadzał na niego często krzywe spojrzenia, zdarzało się i tak, że tych mniejszych i większych kłopotów bywało całkiem sporo.
Powracał właśnie z jednego z takich karnych zadań – patrolu wzdłuż wschodniej ściany Rokugai – gdy natknął się na siedzącego samotnie Ukitake. Była już późna noc i w ogrodach przylegających do Akademii panowała głęboka cisza. Ukitake patrzył na księżyc. Owinięty w szary płaszcz narzucony na jasne kimono, mężczyzna wydał się Shunsuiemu kimś niezwykle delikatnym, niemal eterycznym, czymś, co łatwo byłoby zniweczyć, zniszczyć.
Kyouraku podszedł do Jyuushiro, a wtedy ten odwrócił się, jakby nagle zbudzony ze snu. Skinął głową na przywitanie i przyjrzał się uważnie Shunsui, który czując to spojrzenie, poczuł się nagle dziwnie… nie na miejscu. Już miał wymamrotać „przepraszam”, gdy lekki grymas pojawił się na mgnienie oka na spokojnej zwykle twarzy. Kyouraku dostrzegł tam pragnienie - i tęsknotę za czymś, co nie do końca rozumiał. Wciąż w pełnym ekwipunku, przycupnął na krawędzi murku, na którym siedział Ukitake i zastygł bez ruchu.
Żaden z nich nie wyrzekł ani słowa. Wreszcie powieki Shunsui skleił sen i zasnął, nie czując niepokoju z powodu wszechobecnej wokół aury Jyuushiro. Gdy się obudził, leżał na mokrej trawie, pod głową mając swój podróżny plecak. Był słoneczny poranek, a w pobliżu stała grupka zdumionych jego obecnością studentów.
Przez resztę dnia myślał o Ukitake. Nawet, gdyby nie chciał, obraz jasnowłosego mężczyzny bezustannie pojawiał mu się przed oczami, jak wyrzut, czy przypomnienie - fragment jakiejś całości, której Kyouraku za nic nie mógł sobie uprzytomnić. Na zajęciach był jeszcze bardziej nieuważny niż zwykle, a Mistrz Broni marszczył gniewnie brwi, obserwując jego nieostrożne ataki. „Żadnej finezji” – mruczał. – „Tym sposobem, Kyouraku-kun, z pewnością do niczego nie dojdziesz”.
W ciągu następnych paru dni widywał Jyuushiro rzadko. Wkrótce zresztą rozeszła się pogłoska o chorobie, na którą zapaść miał jeden z najlepszych studentów. Ukitake – jak było powszechnie wiadomo – już od dawna widziany był wysoko w szeregach Gotei. Karai, Mistrz Ładu, popatrywał ponuro na swych studentów, wśród których nie było obecnie nikogo, z kim można było wdać się w dyskusję; Mistrz Dusz nie szczędził im pogardliwych uwag, od których zwykle hamowała go obecność Ukitake.
Shunsuiego dręczyło poczucie braku – czegoś, co przestało być w swoim właściwym miejscu, co było tam niezbędne, co być tam powinno. Dawno już nic go tak nie poruszyło i świadomość tego była tak samo niepokojąca, jak dziwne, niesprecyzowane uczucie, które się za nią kryło.
Minęło niemal sześć tygodni, nim zdecydował się odwiedzić Ukitake – w jego własnym apartamencie, który przydzielano zwykle najbardziej obiecującym uczniom Akademii. Poszedł do niego wieczorem i zastał Jyuushiro nad stosem skryptów, które przysyłali mu co dnia mistrzowie.
Ukitake nie zmienił się – wciąż ta sama skupiona, pełna harmonii postawa, jasne, opadające na ramiona włosy, spokojny wyraz twarzy. Jednak Shunsui czuł w nim jakąś niepewność i za nic nie mógł zrozumieć, czemu wyczuwa w ogóle cokolwiek. Ukitake nie był kobietą – i rozumienie tych emocji nie miało żadnego sensu, podobnie zresztą jak hodowanie w sobie dziwnych, niejasnych uczuć, burzących spokój i przeszkadzających w normalnym życiu. Kyouraku chciał wrócić do codziennej egzystencji, leniwej i przewidywalnej, ożywianej od czasu do czasu przez co ciekawsze misje i spotkania z ładnymi dziewczynami.
Ale… wszystko było nie tak, gdy nie było Jyuushiro.
Kyouraku obserwował bez słowa długie, szczupłe palce, trzymające pędzelek spod którego spływały się na zwój kolejne ciągi znaków. I w pewnym momencie zaczął mówić – pospiesznie, urywanie, tak, jakby najszybciej chciał wypowiedzieć wszystko, co dotąd przeszkadzało mu, wadziło. Pędzelek znieruchomiał w połowie karty, a potem odłożony został na bok, odprowadzony wzrokiem siedzącego z pochyloną głową Kyouraku. Nie potrafił spojrzeć Ukitake w oczy, świadom, że właśnie wypowiada prośbę, na którą Jyuushiro nie powinien po prostu odpowiedzieć.
Gdy otoczyły go ramiona Ukitake, wszystko nagle stało się proste. Chwilę później sięgał już do ust mężczyzny, który nie wzbraniał się wcale przed pocałunkiem. Dłoń Ukitake odszukała węzeł przy jego kimonie i rozsupłała go niecierpliwie. Niedługo potem, uwolnieni już ze swoich ubrań, leżeli obok siebie, w pokoju, który przeznaczony był na co dzień do zupełnie innego rodzaju studiów.
Tym, co Shunsui zapamiętał najbardziej z tego pierwszego razu, było uczucie wszechogarniającej radości. Ogromnej, niesłychanej euforii, która towarzyszyła każdemu dotykowi. Zdumienia, że można tak czuć, trzymając w ramionach mężczyznę. Mieszaniny zachwytu i niepewności na widok Jyuushiro oddającego mu się w ten sposób, przyciągającego go do siebie mocno, powtarzającego w nieskończoność jego imię…
Powtórzyli to ‘bycie ze sobą’ jeszcze kilka razy tej nocy – aż wreszcie Ukitake szepnął mu do ucha, że jak każdy mieszkaniec Soul Society, także i on ma jutro kilka spraw, za którymi musiałby trochę pochodzić. Shunsui przyjął jego słowa ze śmiechem, niechętnie wypuszczając Jyuushiro z objęć; w chwilę potem słuchał już dobiegającego z oddali szumu spływającej na kafelki wody. Jakiś czas później obaj przenieśli się do sypialni Ukitake – niemal pustej, jeśli nie liczyć stojącego przy oknie łóżka i wysokiej na metr pryzmy zwojów. Nim Shunsui zasnął, ostatnią rzeczą, którą zapamiętał, był dotyk dłoni, odsuwającej mu z czoła mokry kosmyk włosów.
*
Po paru dniach Jyuushiro wrócił na uczelnię i od razu otoczył go tłumek znajomych, przyjaciół i fanów. Niektórzy – ci znający Ukitake bliżej – wyczuli w młodym mężczyźnie jakąś zmianę; część nawet domyślała się jej przyczyny: Shunsui Kyouraku wyjątkowo często szukał obecności Ukitake, nawet jeśli nie czynił tego nachalnie, to wystarczająco, by zwrócić na siebie uwagę. Podobna ilość uczniów, słysząc tego rodzaju domysły, pukała się jednak znacząco w czoła: to było przecież zupełnie niemożliwe, by „książę Jyuushiro” tracił czas na zajmowanie się takim chłystkiem..!
A Shunsui po staremu zasypiał w szkolnych ławach i ściągał na siebie uwagę żeńskiej części Akademii. Noc spędzona z Jyuushiro nie uczyniła Kyouraku bynajmniej mizoginem i niepokojenie płci piękniej uważał za całkiem ciekawy sposób na spędzanie wolnego czasu. Pod okiem miał obecnie pokaźny siniec, którego dorobił się, zalecając zbyt intensywnie do shinigami o imieniu Yoruichi. Ktoś, kto usiłowałby jednak prześledzić tok myślenia Shunsui, znalazłby się w nielada kłopocie: podczas gdy za koronę stworzenia Kyouraku miał zdecydowanie kobiety, za najważniejszy wśród wszystkich bytów uważał równie stanowczo Jyuushirou.
Wspomnienie razem spędzonej nocy Shunsui przyjął z dobrodziejstwem inwentarza. Nie było powodu się nad tym głowić, sprawa była oczywista: przespał się z mężczyzną, sprawiło mu to ogromną przyjemność – opcja nie tyle nie do pomyślenia, co nie wzięta dotąd ani razu pod uwagę. Ze zmarszczonym czołem przyglądał się innym swoim kolegom, za nic nie mogąc dopatrzyć się w nich czegokolwiek pociągającego. Za to wspomnienie Jyuushiro nawiedzało go dosyć często – nieco za często, jeśli wziąć pod uwagę jego rozpraszające właściwości. Musiało się tak stać – uznał wreszcie Shunsui – że najzwyczajniej w świecie istniał jeden-jedyny mężczyzna, w którym był się w stanie zakochać. I na tego właśnie mężczyznę zdarzyło mu się niespodziewanie trafić.
Temu podobnym rozmyślaniom Kyouraku Shunsui poświęcał czas mitrężony na Ziemi podczas kolejnej misji. Tym razem nie była to kara, a nagroda – i to od samego Genryuusai, który sformował oddział ze studentów osiągających najlepsze wyniki w walce z replikami hollowów. Na Ziemi Shunsui miał się zmierzyć z prawdziwymi, których ostatnio wyroiło się nadzwyczaj dużo. Świat śmiertelnych w ogóle stał się mało ciekawym miejscem, odkąd do miejsca zwanego Mesyną przybił statek z całą kolonię szczurów zarażonych jakimś paskudztwem. Od tego czasu w miastach Europy łatwiej było natknąć się na grób niż na piękną kobietę. Cierpienia, w jakich umierali ludzie, powodowały, że gromady hollowów stawały się coraz liczniejsze i liczniejsze.
Maaaaaaaaais où sont les neiges d'antan? – rozdarł się jakiś paryski ulicznik, zanosząc się ochrypłym śmiechem. Shunsui spojrzał na niego z niesmakiem, lecz chwilę potem uniósł swoje miecze: za obdartusem krok w krok podążało coś, co wypisz-wymaluj przypominało ogołoconą do kości i powiększoną dwieście razy ropuchę. Shunsui ruszył w stronę hollowa dokładnie w momencie, gdy ten skoczył na włóczęgę. W chwilę potem jeden z bliźniaczych zanpaktou rozpłatał stwora na połowę. Pijak potknął się i wpadł do świeżo wykopanego grobu. Za moment podniósł się i zanosząc się upiornym rechotem ciągnął swoje:
-Mais où sont les neeeeeeeeeeiges..?
Po jakimś miesiącu zaraza zaczęła przygasać i grupa Kyuorakou została wezwana do Soul Society. Gdy dotarli do Akademii, uderzyła ich niezwykła cisza w gwarnym zwykle budynku. W chwilę potem usłyszeli pojedynczy stukot sandałów i zobaczyli biegnącego środkiem korytarza chłopca. Shunsui zatrzymał go w biegu, podnosząc do góry jak kota. Rozdrażniony dzieciak prychnął i wymierzył w Kyouraku wyciągnięty w ułamku sekundy miecz:
- Puszczaj mnie… prostaku! – syknął; zdumiony Shunsui faktycznie puścił go na ziemię. Chłopak zmierzył go wściekłym wzrokiem i natychmiast odskoczył na bezpieczną odległość.
- „Prostaku”? A ty kim jesteś? – zaśmiał się Shunsui. – Czemu tu tak pusto?
- Nie mam obowiązku ci odpowiadać. JESTEM KUCHIKI, gburze! – wywarczał dzieciak, odwracając się na pięcie i szykując najwyraźniej do odejścia. Yoruichi w ułamku chwili znalazła się przy chłopcu i chwyciła go za kołnierz:
- Mów!
- …No dobrze – zmarkotniał nagle malec, patrząc z niechętnym podziwem na trzymającą go dziewczynę. – Dwie drużyny studentów i adeptów natknęło się na gniazdo hollowów. Były tam takie wielkie stwory, zrobione ze zwykłych duchów. Kapitan Aizen i inni zniszczyli je, ale… wielu z was zginęło.
„Jyuushiro” – przemknęło natychmiast przez myśli Shunsui, a strach ścisnął go za gardło.
- Gdzie są ranni adepci? – ryknął, a chłopiec spojrzał na niego jak na niebezpiecznego szaleńca:
- We wschodnim pałacu Kuchikich, ale…
- Pokażesz mi, gdzie! – Kyouraku złapał dziecko i popędził w stronę posiadłości szacownego rodu. Po kilku minutach dotarł do wschodniego skrzydła i stanął w drzwiach, które otwarte były na oścież. W ogromnej sali, jak okiem sięgnąć, leżeli ranni. Wokół nich uwijali się jak w ukropie członkowie oddziału medyków.
- Noooo… puść! – Kuchiki szarpnął się, chcąc z powrotem stanąć na nogach. Kyouraku rzucił mu nieuważne spojrzenie:
- Pomożesz mi! – rozkazał.
- W czym? – chłopiec wyswobodził się wreszcie z uścisku i zaczął poprawiać tkaną srebrem szatę. Spoglądał na mężczyznę podejrzliwie, popatrując jednocześnie z frasunkiem na setki rannych.
- Chcę kogoś znaleźć… Znasz Jyuushiro Ukitake?
- Ukitake-san – Kuchiki skinął głową. W jego głosie pojawił się ślad szacunku. – A dlaczego mam ci pomagać?
- Bo jestem starszy stopniem – padła natychmiast odpowiedź i chłopiec skrzywił się, słysząc niezaprzeczalny argument. Zmierzył jeszcze mężczyznę ponurym spojrzeniem, po czym kiwnął głową i ruszył w stronę jednego z rzędów futonów.
Minęło kilkanaście minut, w czasie których Kyouraku okrążył niemal całą salę. Ukitake nigdzie nie było. Fala lęku, która ustąpiła na trochę podczas kłótni z chłopcem, wezbrała znowu. Niepokój odbierał prawie Shunsui zmysły. W końcu dotarł do kąta sali, w którym leżały, przykryte czarnymi płachtami, ciała zmarłych. Aurę Jyuushiro… zawsze było czuć tak wyraźnie: promyk światła, coś silnego i delikatnego zarazem – wrażenie, które udzielało się każdemu, nawet najbardziej gruboskórnemu z mieszkańców Soul Society.
Nogi Shunsui zrobiły się jak z ołowiu. Poczuł, że nie ma siły iść dalej, aby przekonać się, dowiedzieć… Strach sparaliżował go i zatrzymał, nie pozwalając ruszyć ani o krok.
- Nie ma go tam… Ukitake-san nie wrócił jeszcze z pola bitwy – dzieciak z rodu Kuchikich zjawił się niemal bezszelestnie. – Niektóre hollowy wymknęły się głównemu oddziałowi. Wicekapitan Ichimaru i jeszcze grupa adeptów zostali, żeby je wszystkie złapać.
- I Ukitake jest z nimi? – roześmiał się nagle Shunsui, pełen niespodziewanej ulgi. Znajdująca się w pobliżu kapitan oddziału medyków spojrzała na niego karcąco.
- Jest – Kuchiki skinął głową. – Mogę już iść?
- Tak – odparł Shunsui, z uśmiechem, który musiał wyglądać dziwacznie na sali pełnej chorych i rannych. – I dziękuję.
Nie oglądając się za siebie (Kuchiki wzruszył ramionami i znacząco popukał się w czoło), Kyuoraku wyszedł z pałacu i czym prędzej udał się w stronę Akademii. Znajomi, których mijał po drodze, przystawali ze zdumieniem, patrząc za nim i spoglądając z zadziwieniem w niebo: jak świat światem nikt przedtem nie widział, by Shunsui Kyuoraku płakał..!
Do wieczora shinigami ochłonął trochę i zaczął przypominać zwykłego siebie. Świetlisty punkt, który zjawił się w jego myślach, oznaczał, że Ukitake jest już gdzieś w Soul Society. Kyouraku z trudem powstrzymywał się, by nie wyjść mu na spotkanie; zdawał sobie jednak sprawę, że wszyscy podkomendni muszą zdać swojemu dowódcy dokładny raport. Znużony, zwinął się wreszcie w kłębek przy futonie Jyuushiro i mamrocząc słowa jakiejś piosenki, zasnął.
*
Obudził go odgłos płynącej wody. Shunsui wstał pospiesznie i poszedł do łazienki. Ukitake skończył właśnie kąpiel i gdy Kyouraku stanął na progu, wycierał się wielkim, białym ręcznikiem.
- …Nie słyszałem, jak wszedłeś.
- Byłeś zmęczony – Jyuunshiro spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem. - Dobrze, że to nie był żaden hollow.
- Bardzo zabawne – mruknął Shunsui, podchodząc do białowłosego mężczyzny. Jyuushiro objął go mocno. – Widzę, że mocno cię pokancerowały - dodał Kyouraku, przesuwając dłonią po ramieniu Ukitake, na którym widniały trzy długie, białe blizny.
- Za dwa tygodnie nie będzie śladu – powiedział Jyuushiro. Przez chwilę w milczeniu przytulał Kyouraku, zaciskając ręce na haftowanym w jaskrawe kwiaty płaszczu. – Bałem się o ciebie.
- Ja też – przytaknął Shunsui, dotykając ostrożnie skaleczenia na szyi i wyczuwając pod palcami kolejne.
- Niepotrzebnie – wymruczał Jyuushiro, przytrzymując lekko jego rękę. – Pokonałem już prawie trzysta; żaden nie jest w stanie mnie dopaść.
- Mam nadzieję – szepnął Kyouraku, nachylając się, by pocałować pocięte bliznami ramię. – Mam nadzieję.
*
…Później Shunsui odkrył, że na ciele Jyuushiro jest jeszcze więcej ran. Próbował je nawet policzyć, ale Ukitake fuknął na niego, by zajął się ważniejszymi rzeczami. Shunsui nie omieszkał tego polecenia wysłuchać. Aura Jyuushiro wypełniała wszystko wokół, sprawiając, że Kyouraku miał wrażenie, iż w pokoju zrobiło się nagle jasno. Gdy powiedział coś na ten temat, jasnowłosy mężczyzna roześmiał się tylko i uciszył go kolejnym pocałunkiem. Kyouraku zamrugał z zaskoczeniem, gdy zdał sobie sprawę, że tym razem to on ma być na dole i że właściwie nie ma nic przeciw temu.
Dotyk Jyuushiro był bardzo delikatny i ostrożny. Shunsui zdał się na niego, powierzając się Ukitake i w ten, najbardziej intymny sposób. Było to bardzo dziwne – poddawać się mężczyźnie, poddawać się tak bardzo, tak zupełnie oddawać nad sobą kontrolę. Zasypiał potem, wtulony ciasno w Jyuushiro, opowiadającego szeptem jakieś historie. Nie miał żadnych snów. Ale rano obudził się szczęśliwy.
***
Donośny śmiech Aizena wypełniał komnatę pałacu. Wszędzie wokół leżały ścierwa hollowów i zwłoki shinigami. Ukitake Jyuushiro szedł w jego stronę z twarzą wykrzywioną gniewem. Aizen uśmiechnął się promiennie, witając go teatralnym gestem:
- Czekałem na ciebie, Ukitake-kun. Wiedziałem, że przyjdziesz. Ale widzisz – rozłożył dłonie – nikt ci już nie pomoże.
Jyuushiro szedł w milczeniu, trzymając mocno swoje miecze. Niedaleko Aizena dostrzegł jakiś jaskrawy refleks; serce ścisnęło mu się z bólu i strachu.
- Taaak - powiedział powoli były kapitan Gotei, podążając za spojrzeniem Ukitake. – Tak właśnie, Ukitake-kun, jesteś już ostatni.
Z uśmiechem przyglądał się, jak jasnowłosy mężczyzna przystaje w połowie swojej drogi i pochyla się nad czymś, co wyglądało z daleka na kłąb wzorzystych szmatek.
„Koniec” – przemknęło przez myśli Aizena, który pogratulował sobie swej kolejnej ofiary. Uśmiech zniknął nagle z jego ust, gdy dostrzegł, że ostrza zanpaktou Ukitake rozjarzają się dziwnym blaskiem. Nad mieczami pojawiły się dwa postrzępione cienie, podobne kształtem do ogromnych maczet. Jyuushiro odwrócił się w stronę byłego kapitana i uniósł miecze na poziom jego oczu.
Dwa słowa rozległy się w komnacie – głośno, dobitnie:
- BAN KAI!
I wszystko wokół przestało istnieć.