Apr. 18th, 2006

gokuma: (Default)
Tytuł: Światło i śmiech
Autor: Gokuma
Pairing: Shunsui/Ukitake
Rating: PG-13


Światło i śmiech


Lubił dziewczęta, to prawda. Były zabawne, miały czar i grację, które przyciągały jego uwagę nieodmiennie. Miło było mieć je przy sobie, delektować się ich widokiem, każdym ruchem, każdym zalotnym spojrzeniem. Shunsui Kyouraku wiedział, że wśród znajomych ma opinię kobieciarza, ale nie przejmował się tym zbytnio. Podobnie zresztą, jak nie przejmował się niczym innym.
Ukitake natomiast zawsze budził w nim ciepło. Łagodne, przyjemne uczucie, które Shunsui przyjmował jako coś zupełnie normalnego. Jyuushiro miał talent do zjednywania sobie ludzi, w ten szczególny, cichy sposób, który nie budził w nikim sprzeciwu. Wszyscy lgnęli do niego – i Shunsui nie był wyjątkiem, kiedy uśmiechał się z daleka na widok Jyuushiro. Obecność Ukitake z jakiejś niepojętej przyczyny oznaczała, że wszystko jest dobrze i nikomu nie stanie się nic złego. Jyuushiro lubiany był niemal wszędzie i prawie zawsze otaczała go grupka ludzi. Był to krąg znajomych - bliższych i dalszych przyjaciół, wiecznie absorbujących i domagających się od Ukitake uwagi. Jyuushiro zazwyczaj stał pośród nich, spokojny i uśmiechnięty, bez znużenia wysłuchujący nieskończonych próśb i zwierzeń.
Jeśli było coś, co odróżniało Kyouraku od tej hałaśliwej gromady to to, że nigdy o nic nie prosił. Prawda, miał swoje problemy – których powodem było zwykle jego nieposkromione lenistwo – ale nie widział powodu, by zawracać komuś nimi głowę. Co jakiś czas musiał po prostu przybrać pokorną minę, zagrać skruchę przed jednym czy drugim mistrzem i wykonać następne dodatkowe zadanie. A że jego sposób bycia sprowadzał na niego często krzywe spojrzenia, zdarzało się i tak, że tych mniejszych i większych kłopotów bywało całkiem sporo.

Powracał właśnie z jednego z takich karnych zadań – patrolu wzdłuż wschodniej ściany Rokugai – gdy natknął się na siedzącego samotnie Ukitake. Była już późna noc i w ogrodach przylegających do Akademii panowała głęboka cisza. Ukitake patrzył na księżyc. Owinięty w szary płaszcz narzucony na jasne kimono, mężczyzna wydał się Shunsuiemu kimś niezwykle delikatnym, niemal eterycznym, czymś, co łatwo byłoby zniweczyć, zniszczyć.
Kyouraku podszedł do Jyuushiro, a wtedy ten odwrócił się, jakby nagle zbudzony ze snu. Skinął głową na przywitanie i przyjrzał się uważnie Shunsui, który czując to spojrzenie, poczuł się nagle dziwnie… nie na miejscu. Już miał wymamrotać „przepraszam”, gdy lekki grymas pojawił się na mgnienie oka na spokojnej zwykle twarzy. Kyouraku dostrzegł tam pragnienie - i tęsknotę za czymś, co nie do końca rozumiał. Wciąż w pełnym ekwipunku, przycupnął na krawędzi murku, na którym siedział Ukitake i zastygł bez ruchu.
Żaden z nich nie wyrzekł ani słowa. Wreszcie powieki Shunsui skleił sen i zasnął, nie czując niepokoju z powodu wszechobecnej wokół aury Jyuushiro. Gdy się obudził, leżał na mokrej trawie, pod głową mając swój podróżny plecak. Był słoneczny poranek, a w pobliżu stała grupka zdumionych jego obecnością studentów.
Przez resztę dnia myślał o Ukitake. Nawet, gdyby nie chciał, obraz jasnowłosego mężczyzny bezustannie pojawiał mu się przed oczami, jak wyrzut, czy przypomnienie - fragment jakiejś całości, której Kyouraku za nic nie mógł sobie uprzytomnić. Na zajęciach był jeszcze bardziej nieuważny niż zwykle, a Mistrz Broni marszczył gniewnie brwi, obserwując jego nieostrożne ataki. „Żadnej finezji” – mruczał. – „Tym sposobem, Kyouraku-kun, z pewnością do niczego nie dojdziesz”.
W ciągu następnych paru dni widywał Jyuushiro rzadko. Wkrótce zresztą rozeszła się pogłoska o chorobie, na którą zapaść miał jeden z najlepszych studentów. Ukitake – jak było powszechnie wiadomo – już od dawna widziany był wysoko w szeregach Gotei. Karai, Mistrz Ładu, popatrywał ponuro na swych studentów, wśród których nie było obecnie nikogo, z kim można było wdać się w dyskusję; Mistrz Dusz nie szczędził im pogardliwych uwag, od których zwykle hamowała go obecność Ukitake.
Shunsuiego dręczyło poczucie braku – czegoś, co przestało być w swoim właściwym miejscu, co było tam niezbędne, co być tam powinno. Dawno już nic go tak nie poruszyło i świadomość tego była tak samo niepokojąca, jak dziwne, niesprecyzowane uczucie, które się za nią kryło.

Minęło niemal sześć tygodni, nim zdecydował się odwiedzić Ukitake – w jego własnym apartamencie, który przydzielano zwykle najbardziej obiecującym uczniom Akademii. Poszedł do niego wieczorem i zastał Jyuushiro nad stosem skryptów, które przysyłali mu co dnia mistrzowie.
Ukitake nie zmienił się – wciąż ta sama skupiona, pełna harmonii postawa, jasne, opadające na ramiona włosy, spokojny wyraz twarzy. Jednak Shunsui czuł w nim jakąś niepewność i za nic nie mógł zrozumieć, czemu wyczuwa w ogóle cokolwiek. Ukitake nie był kobietą – i rozumienie tych emocji nie miało żadnego sensu, podobnie zresztą jak hodowanie w sobie dziwnych, niejasnych uczuć, burzących spokój i przeszkadzających w normalnym życiu. Kyouraku chciał wrócić do codziennej egzystencji, leniwej i przewidywalnej, ożywianej od czasu do czasu przez co ciekawsze misje i spotkania z ładnymi dziewczynami.

Ale… wszystko było nie tak, gdy nie było Jyuushiro.

Kyouraku obserwował bez słowa długie, szczupłe palce, trzymające pędzelek spod którego spływały się na zwój kolejne ciągi znaków. I w pewnym momencie zaczął mówić – pospiesznie, urywanie, tak, jakby najszybciej chciał wypowiedzieć wszystko, co dotąd przeszkadzało mu, wadziło. Pędzelek znieruchomiał w połowie karty, a potem odłożony został na bok, odprowadzony wzrokiem siedzącego z pochyloną głową Kyouraku. Nie potrafił spojrzeć Ukitake w oczy, świadom, że właśnie wypowiada prośbę, na którą Jyuushiro nie powinien po prostu odpowiedzieć.
Gdy otoczyły go ramiona Ukitake, wszystko nagle stało się proste. Chwilę później sięgał już do ust mężczyzny, który nie wzbraniał się wcale przed pocałunkiem. Dłoń Ukitake odszukała węzeł przy jego kimonie i rozsupłała go niecierpliwie. Niedługo potem, uwolnieni już ze swoich ubrań, leżeli obok siebie, w pokoju, który przeznaczony był na co dzień do zupełnie innego rodzaju studiów.
Tym, co Shunsui zapamiętał najbardziej z tego pierwszego razu, było uczucie wszechogarniającej radości. Ogromnej, niesłychanej euforii, która towarzyszyła każdemu dotykowi. Zdumienia, że można tak czuć, trzymając w ramionach mężczyznę. Mieszaniny zachwytu i niepewności na widok Jyuushiro oddającego mu się w ten sposób, przyciągającego go do siebie mocno, powtarzającego w nieskończoność jego imię…
Powtórzyli to ‘bycie ze sobą’ jeszcze kilka razy tej nocy – aż wreszcie Ukitake szepnął mu do ucha, że jak każdy mieszkaniec Soul Society, także i on ma jutro kilka spraw, za którymi musiałby trochę pochodzić. Shunsui przyjął jego słowa ze śmiechem, niechętnie wypuszczając Jyuushiro z objęć; w chwilę potem słuchał już dobiegającego z oddali szumu spływającej na kafelki wody. Jakiś czas później obaj przenieśli się do sypialni Ukitake – niemal pustej, jeśli nie liczyć stojącego przy oknie łóżka i wysokiej na metr pryzmy zwojów. Nim Shunsui zasnął, ostatnią rzeczą, którą zapamiętał, był dotyk dłoni, odsuwającej mu z czoła mokry kosmyk włosów.
*
Po paru dniach Jyuushiro wrócił na uczelnię i od razu otoczył go tłumek znajomych, przyjaciół i fanów. Niektórzy – ci znający Ukitake bliżej – wyczuli w młodym mężczyźnie jakąś zmianę; część nawet domyślała się jej przyczyny: Shunsui Kyouraku wyjątkowo często szukał obecności Ukitake, nawet jeśli nie czynił tego nachalnie, to wystarczająco, by zwrócić na siebie uwagę. Podobna ilość uczniów, słysząc tego rodzaju domysły, pukała się jednak znacząco w czoła: to było przecież zupełnie niemożliwe, by „książę Jyuushiro” tracił czas na zajmowanie się takim chłystkiem..!
A Shunsui po staremu zasypiał w szkolnych ławach i ściągał na siebie uwagę żeńskiej części Akademii. Noc spędzona z Jyuushiro nie uczyniła Kyouraku bynajmniej mizoginem i niepokojenie płci piękniej uważał za całkiem ciekawy sposób na spędzanie wolnego czasu. Pod okiem miał obecnie pokaźny siniec, którego dorobił się, zalecając zbyt intensywnie do shinigami o imieniu Yoruichi. Ktoś, kto usiłowałby jednak prześledzić tok myślenia Shunsui, znalazłby się w nielada kłopocie: podczas gdy za koronę stworzenia Kyouraku miał zdecydowanie kobiety, za najważniejszy wśród wszystkich bytów uważał równie stanowczo Jyuushirou.
Wspomnienie razem spędzonej nocy Shunsui przyjął z dobrodziejstwem inwentarza. Nie było powodu się nad tym głowić, sprawa była oczywista: przespał się z mężczyzną, sprawiło mu to ogromną przyjemność – opcja nie tyle nie do pomyślenia, co nie wzięta dotąd ani razu pod uwagę. Ze zmarszczonym czołem przyglądał się innym swoim kolegom, za nic nie mogąc dopatrzyć się w nich czegokolwiek pociągającego. Za to wspomnienie Jyuushiro nawiedzało go dosyć często – nieco za często, jeśli wziąć pod uwagę jego rozpraszające właściwości. Musiało się tak stać – uznał wreszcie Shunsui – że najzwyczajniej w świecie istniał jeden-jedyny mężczyzna, w którym był się w stanie zakochać. I na tego właśnie mężczyznę zdarzyło mu się niespodziewanie trafić.
Temu podobnym rozmyślaniom Kyouraku Shunsui poświęcał czas mitrężony na Ziemi podczas kolejnej misji. Tym razem nie była to kara, a nagroda – i to od samego Genryuusai, który sformował oddział ze studentów osiągających najlepsze wyniki w walce z replikami hollowów. Na Ziemi Shunsui miał się zmierzyć z prawdziwymi, których ostatnio wyroiło się nadzwyczaj dużo. Świat śmiertelnych w ogóle stał się mało ciekawym miejscem, odkąd do miejsca zwanego Mesyną przybił statek z całą kolonię szczurów zarażonych jakimś paskudztwem. Od tego czasu w miastach Europy łatwiej było natknąć się na grób niż na piękną kobietę. Cierpienia, w jakich umierali ludzie, powodowały, że gromady hollowów stawały się coraz liczniejsze i liczniejsze.
Maaaaaaaaais où sont les neiges d'antan? – rozdarł się jakiś paryski ulicznik, zanosząc się ochrypłym śmiechem. Shunsui spojrzał na niego z niesmakiem, lecz chwilę potem uniósł swoje miecze: za obdartusem krok w krok podążało coś, co wypisz-wymaluj przypominało ogołoconą do kości i powiększoną dwieście razy ropuchę. Shunsui ruszył w stronę hollowa dokładnie w momencie, gdy ten skoczył na włóczęgę. W chwilę potem jeden z bliźniaczych zanpaktou rozpłatał stwora na połowę. Pijak potknął się i wpadł do świeżo wykopanego grobu. Za moment podniósł się i zanosząc się upiornym rechotem ciągnął swoje:
-Mais où sont les neeeeeeeeeeiges..?

Po jakimś miesiącu zaraza zaczęła przygasać i grupa Kyuorakou została wezwana do Soul Society. Gdy dotarli do Akademii, uderzyła ich niezwykła cisza w gwarnym zwykle budynku. W chwilę potem usłyszeli pojedynczy stukot sandałów i zobaczyli biegnącego środkiem korytarza chłopca. Shunsui zatrzymał go w biegu, podnosząc do góry jak kota. Rozdrażniony dzieciak prychnął i wymierzył w Kyouraku wyciągnięty w ułamku sekundy miecz:
- Puszczaj mnie… prostaku! – syknął; zdumiony Shunsui faktycznie puścił go na ziemię. Chłopak zmierzył go wściekłym wzrokiem i natychmiast odskoczył na bezpieczną odległość.
- „Prostaku”? A ty kim jesteś? – zaśmiał się Shunsui. – Czemu tu tak pusto?
- Nie mam obowiązku ci odpowiadać. JESTEM KUCHIKI, gburze! – wywarczał dzieciak, odwracając się na pięcie i szykując najwyraźniej do odejścia. Yoruichi w ułamku chwili znalazła się przy chłopcu i chwyciła go za kołnierz:
- Mów!
- …No dobrze – zmarkotniał nagle malec, patrząc z niechętnym podziwem na trzymającą go dziewczynę. – Dwie drużyny studentów i adeptów natknęło się na gniazdo hollowów. Były tam takie wielkie stwory, zrobione ze zwykłych duchów. Kapitan Aizen i inni zniszczyli je, ale… wielu z was zginęło.
„Jyuushiro” – przemknęło natychmiast przez myśli Shunsui, a strach ścisnął go za gardło.
- Gdzie są ranni adepci? – ryknął, a chłopiec spojrzał na niego jak na niebezpiecznego szaleńca:
- We wschodnim pałacu Kuchikich, ale…
- Pokażesz mi, gdzie! – Kyouraku złapał dziecko i popędził w stronę posiadłości szacownego rodu. Po kilku minutach dotarł do wschodniego skrzydła i stanął w drzwiach, które otwarte były na oścież. W ogromnej sali, jak okiem sięgnąć, leżeli ranni. Wokół nich uwijali się jak w ukropie członkowie oddziału medyków.
- Noooo… puść! – Kuchiki szarpnął się, chcąc z powrotem stanąć na nogach. Kyouraku rzucił mu nieuważne spojrzenie:
- Pomożesz mi! – rozkazał.
- W czym? – chłopiec wyswobodził się wreszcie z uścisku i zaczął poprawiać tkaną srebrem szatę. Spoglądał na mężczyznę podejrzliwie, popatrując jednocześnie z frasunkiem na setki rannych.
- Chcę kogoś znaleźć… Znasz Jyuushiro Ukitake?
- Ukitake-san – Kuchiki skinął głową. W jego głosie pojawił się ślad szacunku. – A dlaczego mam ci pomagać?
- Bo jestem starszy stopniem – padła natychmiast odpowiedź i chłopiec skrzywił się, słysząc niezaprzeczalny argument. Zmierzył jeszcze mężczyznę ponurym spojrzeniem, po czym kiwnął głową i ruszył w stronę jednego z rzędów futonów.
Minęło kilkanaście minut, w czasie których Kyouraku okrążył niemal całą salę. Ukitake nigdzie nie było. Fala lęku, która ustąpiła na trochę podczas kłótni z chłopcem, wezbrała znowu. Niepokój odbierał prawie Shunsui zmysły. W końcu dotarł do kąta sali, w którym leżały, przykryte czarnymi płachtami, ciała zmarłych. Aurę Jyuushiro… zawsze było czuć tak wyraźnie: promyk światła, coś silnego i delikatnego zarazem – wrażenie, które udzielało się każdemu, nawet najbardziej gruboskórnemu z mieszkańców Soul Society.
Nogi Shunsui zrobiły się jak z ołowiu. Poczuł, że nie ma siły iść dalej, aby przekonać się, dowiedzieć… Strach sparaliżował go i zatrzymał, nie pozwalając ruszyć ani o krok.
- Nie ma go tam… Ukitake-san nie wrócił jeszcze z pola bitwy – dzieciak z rodu Kuchikich zjawił się niemal bezszelestnie. – Niektóre hollowy wymknęły się głównemu oddziałowi. Wicekapitan Ichimaru i jeszcze grupa adeptów zostali, żeby je wszystkie złapać.
- I Ukitake jest z nimi? – roześmiał się nagle Shunsui, pełen niespodziewanej ulgi. Znajdująca się w pobliżu kapitan oddziału medyków spojrzała na niego karcąco.
- Jest – Kuchiki skinął głową. – Mogę już iść?
- Tak – odparł Shunsui, z uśmiechem, który musiał wyglądać dziwacznie na sali pełnej chorych i rannych. – I dziękuję.
Nie oglądając się za siebie (Kuchiki wzruszył ramionami i znacząco popukał się w czoło), Kyuoraku wyszedł z pałacu i czym prędzej udał się w stronę Akademii. Znajomi, których mijał po drodze, przystawali ze zdumieniem, patrząc za nim i spoglądając z zadziwieniem w niebo: jak świat światem nikt przedtem nie widział, by Shunsui Kyuoraku płakał..!
Do wieczora shinigami ochłonął trochę i zaczął przypominać zwykłego siebie. Świetlisty punkt, który zjawił się w jego myślach, oznaczał, że Ukitake jest już gdzieś w Soul Society. Kyouraku z trudem powstrzymywał się, by nie wyjść mu na spotkanie; zdawał sobie jednak sprawę, że wszyscy podkomendni muszą zdać swojemu dowódcy dokładny raport. Znużony, zwinął się wreszcie w kłębek przy futonie Jyuushiro i mamrocząc słowa jakiejś piosenki, zasnął.
*
Obudził go odgłos płynącej wody. Shunsui wstał pospiesznie i poszedł do łazienki. Ukitake skończył właśnie kąpiel i gdy Kyouraku stanął na progu, wycierał się wielkim, białym ręcznikiem.
- …Nie słyszałem, jak wszedłeś.
- Byłeś zmęczony – Jyuunshiro spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem. - Dobrze, że to nie był żaden hollow.
- Bardzo zabawne – mruknął Shunsui, podchodząc do białowłosego mężczyzny. Jyuushiro objął go mocno. – Widzę, że mocno cię pokancerowały - dodał Kyouraku, przesuwając dłonią po ramieniu Ukitake, na którym widniały trzy długie, białe blizny.
- Za dwa tygodnie nie będzie śladu – powiedział Jyuushiro. Przez chwilę w milczeniu przytulał Kyouraku, zaciskając ręce na haftowanym w jaskrawe kwiaty płaszczu. – Bałem się o ciebie.
- Ja też – przytaknął Shunsui, dotykając ostrożnie skaleczenia na szyi i wyczuwając pod palcami kolejne.
- Niepotrzebnie – wymruczał Jyuushiro, przytrzymując lekko jego rękę. – Pokonałem już prawie trzysta; żaden nie jest w stanie mnie dopaść.
- Mam nadzieję – szepnął Kyouraku, nachylając się, by pocałować pocięte bliznami ramię. – Mam nadzieję.
*
…Później Shunsui odkrył, że na ciele Jyuushiro jest jeszcze więcej ran. Próbował je nawet policzyć, ale Ukitake fuknął na niego, by zajął się ważniejszymi rzeczami. Shunsui nie omieszkał tego polecenia wysłuchać. Aura Jyuushiro wypełniała wszystko wokół, sprawiając, że Kyouraku miał wrażenie, iż w pokoju zrobiło się nagle jasno. Gdy powiedział coś na ten temat, jasnowłosy mężczyzna roześmiał się tylko i uciszył go kolejnym pocałunkiem. Kyouraku zamrugał z zaskoczeniem, gdy zdał sobie sprawę, że tym razem to on ma być na dole i że właściwie nie ma nic przeciw temu.
Dotyk Jyuushiro był bardzo delikatny i ostrożny. Shunsui zdał się na niego, powierzając się Ukitake i w ten, najbardziej intymny sposób. Było to bardzo dziwne – poddawać się mężczyźnie, poddawać się tak bardzo, tak zupełnie oddawać nad sobą kontrolę. Zasypiał potem, wtulony ciasno w Jyuushiro, opowiadającego szeptem jakieś historie. Nie miał żadnych snów. Ale rano obudził się szczęśliwy.

***

Donośny śmiech Aizena wypełniał komnatę pałacu. Wszędzie wokół leżały ścierwa hollowów i zwłoki shinigami. Ukitake Jyuushiro szedł w jego stronę z twarzą wykrzywioną gniewem. Aizen uśmiechnął się promiennie, witając go teatralnym gestem:
- Czekałem na ciebie, Ukitake-kun. Wiedziałem, że przyjdziesz. Ale widzisz – rozłożył dłonie – nikt ci już nie pomoże.
Jyuushiro szedł w milczeniu, trzymając mocno swoje miecze. Niedaleko Aizena dostrzegł jakiś jaskrawy refleks; serce ścisnęło mu się z bólu i strachu.
- Taaak - powiedział powoli były kapitan Gotei, podążając za spojrzeniem Ukitake. – Tak właśnie, Ukitake-kun, jesteś już ostatni.
Z uśmiechem przyglądał się, jak jasnowłosy mężczyzna przystaje w połowie swojej drogi i pochyla się nad czymś, co wyglądało z daleka na kłąb wzorzystych szmatek.
„Koniec” – przemknęło przez myśli Aizena, który pogratulował sobie swej kolejnej ofiary. Uśmiech zniknął nagle z jego ust, gdy dostrzegł, że ostrza zanpaktou Ukitake rozjarzają się dziwnym blaskiem. Nad mieczami pojawiły się dwa postrzępione cienie, podobne kształtem do ogromnych maczet. Jyuushiro odwrócił się w stronę byłego kapitana i uniósł miecze na poziom jego oczu.
Dwa słowa rozległy się w komnacie – głośno, dobitnie:
- BAN KAI!
I wszystko wokół przestało istnieć.
gokuma: (Default)
Tytuł: The Morning After
Autor: Gokuma
Pairing: Shunsui/Ukitake (+odrobinę Byakuya/Renji)
Rating: PG-15
Ostrzeżenie: angst-alert, proszę państwa. Nie czytać, jeśli ktoś ma aktualnie doła. I yaoi, ale to chyba nikogo u mnie nie dziwi... ;')



Klęczał wciąż na zrytej odłamkami posadzce, gdy wokół zaroiło się nagle od ludzi. Ktoś mówił do niego, ktoś chciał mu pomóc wstać, ktoś krzyczał, wskazując na popiół, który jeszcze niedawno był Aizenem Sousuke. Ukitake półprzytomny, oszołomiony wciąż płynącą przez niego mocą, gładził twarz leżącego na podłodze mężczyzny.
Barwne kimono Shunsui przesiąknięte było krwią. Ogromne jaskrawe plamy rozlewały się na biodrach, barkach i pokiereszowanych okropnie plecach. Jyuushiro delikatnie dotykał chłodnych policzków, uchylonych warg i sińca wokół rozciętej skroni. Brązowe włosy Kyouraku splątały się w ciężki od krwi kołtun i zastygły w nienaturalnie sztywne kosmyki.
Nie pamiętał, czy wstał w końcu sam, czy też może ktoś go podniósł. Dbał tylko o to, by nie stracić z oczu Shunsui.
W Kyouraku tliła się wciąż iskierka życia; Ukitake czuł ją wyraźnie, sięgając ku mężczyźnie każdą desperacką myślą. Medycy z oddziału Unohany przenieśli Shunsui na nosze, fachowo i wprawnie, nie zmieniając niemal jego ułożenia. Czarnowłosa pani kapitan rozmawiała właśnie z Mayurim, roztrącającym butem pył, który został z Aizena Sousuke. Moc bankai rzuconego przez Ukitake wypełniała nadal całe pomieszczenie – a przynajmniej to, co z niego jeszcze zostało.
Kapitan oddziału medyków odwróciła się w końcu od Maiyuriego i wydała szybko kilka rozkazów. Członkowie jej dywizji – również uszczuplonej podczas walk – rozproszyli się po całym polu bitwy. Jeden z nich znalazł ciało Ichimaru i po chwili uniósł dłoń ze schowanym kciukiem; drugi natknął się na Kuchikiego-taichou, leżącego wśród hollowów pociętych ostrzami Senbonzakury. Gdy podnoszono go z ziemi, do sali wpadł Renji Abarai, prowadzony przez niewysokiego i bardzo przestraszonego medyka. Fuku-taichou Byakuyi, zakrwawiony i brudny jak nieboskie stworzenie, podbiegł do nieprzytomnego Kuchikiego. Twarz Abarai wyrażała zaciętą pewność, że nigdzie już nie da się kapitanowi bez siebie ruszyć.

Ukitake przyglądał się temu wszystkiemu nieruchomym, obojętnym spojrzeniem. Shunsuiego otoczył krąg medyków, którym nie mógł pomóc i którym bał się przeszkadzać. W końcu nosze z Kyouraku zostały zabrane z posadzki. Ukitake, jak przyciągnięty jakąś niewidzialną siłą, postąpił za nimi kilka kroków. Nawet nie zauważył, jak wszedł na skrzydło płaszczki, czekającej na kapitan Unohanę. Z lotu nie pamiętał zbyt wiele; z lądowania też właściwie nic, jedynie dotknięcie mocnej aury i głos podtrzymującego go przed upadkiem Komamury.
Nie pozwolił zabrać się do osobnej sali. Medycy, widząc jego zdeterminowane spojrzenie, skapitulowali i pozwolili zostać tuż za dzielącą od sali operacyjnej taflą szkła. Jyuushirou obserwował, jak ciało jego kochanka jest nacinane, badane z całą pieczołowitością i przywracane do porządku. W napięciu obserwował dwóch medyków nastawiających i usztywniających złamane kości oraz drobną dziewczynę, opatrującą najmniejsze nawet rany.
Trwało to bardzo długo; Jyuushirou stał w dziwnym urzeczeniu, przyglądając się wszystkim zabiegom. Gdy operacja się skończyła, poszedł tam, gdzie wieziony był Shunsui. Po krótkiej wymianie zdań z lekarzami (pokaźna część posadzki zdążyła się w tym czasie porysować i popękać na brzegach), wszedł do sali, w której położono Kyouraku. Naciągając nieuważnie podany przez kogoś płaszcz, Ukitake przyglądał się, jak do Shunsui podłączana jest pajęczyna przewodów, czujników i rurek. Serce Kyouraku biło mocno – jego klatka piersiowa unosiła się w równomiernych oddechach, wspomaganych dodatkowo przez szemrzące w pobliżu maszyny. Ukitake usiadł na stojącym w pobliżu krześle; wyczerpany i uspokojony jednostajnym dźwiękiem, zasnął.

Obudził się wczesnym rankiem, słysząc dobywający się skądś jazgot. Wyrwany ze snu, nie zdążył rozpoznać głosu, który niespodziewanie zamilkł, jak ucięty nożem. Po chwili ktoś przemaszerował korytarzem i zamknął – „odrobinę” za mocno – drzwi. Jyuushirou uśmiechnął się, muśnięty przelotnie aurą Abarai.
W tym samym momencie przypomniał sobie, gdzie i dlaczego się znajduje. Wstał raptownie i podszedł do łóżka, w którym leżał Shunsui. Twarz Kyouraku była nadal niezwykle blada; jego ciało ktoś podparł w nocy poduszkami, by nie urażać okaleczonego boku. Wokół nieprzytomnego mężczyzny syczały i szeleściły maszyny, kompensujące siły, które zabrał mu atak Sousuke. Na ustawionych obok łóżka czytnikach płynęły ciągi liczb i wykresów, których znaczenia Jyuushirou nie znał.
Do pokoju weszła tymczasem kapitan czwartej dywizji, zamykając za sobą uchylone dotąd drzwi. Ukitake spiął się w sobie, przygotowując się do kłótni i oświadczenia, że nie, za skarby świata stąd nie wyjdzie. Unohana przepłynęła jednak tuż obok, uśmiechając się łagodnie i sprawdzając odruchowo, czy Ukitake nie ma gorączki. Następnie nachyliła się nad Shunsuim; długo i uważnie studiowała wszystkie napisy na ekranach, aż w końcu odwróciła się do Ukitake. W jej oczach było coś, co sprawiło, że w Jyuushirou zamarło serce.
- Ukitake-taichou – zaczęła, powoli wypowiadając kolejne słowa – wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale istnieje… istnieje taka możliwość, że Kyouraku-taichou nigdy nie odzyska przytomności. Obawiam się, że żyje tylko dlatego, że jego moc karmi się twoją. I niedługo już, niestety…
Dalsze słowa medyczki zginęły, stłumione w umyśle Jyuushirou. Kolejne wyrazy nie docierały już, jakby mówione z wielkiej odległości: głuche i pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Unohana przerwała, gdy białowłosy mężczyzna demonstracyjnym ruchem przysunął krzesło do łóżka, ignorując całkowicie jej obecność. Twarz Jyuushirou zastygła w obrażonym grymasie dziecka, które przekonane jest, że wszyscy wokół kłamią. Unohana westchnęła ze smutkiem i otworzywszy cicho drzwi, wyszła.

Następne godziny – czy też może dni? – upłynęły Ukitake w dziwnym odrętwieniu. Nie pamiętał, by ruszał się ze swojego miejsca, by mówił do kogoś innego niż do Shunsui. Na każdego, kto wchodził do pokoju, patrzył wilkiem i mierzył nieustępliwym spojrzeniem do czasu, aż intruz nie wyszedł. Następnie znowu siadał obok Kyouraku i biorąc jego rękę w swoje dłonie, kontynuował przerwany wątek.
Mówił o wszystkim, co przyszło mu do głowy. Słowa napływały same, jakby czekając tylko na wypowiedzenie. Każdy drobiazg przywodził Jyuushirou na myśl jakieś wspomnienie, jakąś chwilę, w której był Shunsui. Głaszcząc delikatnie wciąż jeszcze niewygojone palce, opowiadał, że w końcu przestało padać, że wreszcie wyjrzało słońce i że może wkrótce pomost przed jego domem będzie nadawał się do użytku. Przypominał sobie, uśmiechając się lekko, Kyouraku wchodzącego boso do jego mieszkania, z sandałami w jednej ręce i z płaszczem, który ‘nie-może-się-pomoczyć’ na ramieniu.
Poza wspomnieniami, Ukitake nie przyjmował do wiadomości niczego. Jakby część jego umysłu zamknęła się na wszystko, co chciano mu przekazać z zewnątrz. Skierowane do siebie zdania zbywał gestem albo obojętnym słowem. Kapitan Unohana była jeszcze u niego kilka razy, ale przestała przychodzić, zastając za każdym razem podobny obrazek: Jyuushirou siedzącego przy Shunsui, mówiącego coś do niego, lub tylko gładzącego swego kochanka – po twarzy, ramieniu, włosach.
Ciało Kyouraku goiło się dość szybko i wszystko wskazywało na to, że jest na jak najlepszej drodze do wyzdrowienia. Jeden - jedyny wskaźnik milczał cały czas jak zaklęty. Według wszelkiej wiedzy Unohany oznaczało to, że do tego ciała nie ma po prostu kto wrócić.
Starała się powiedzieć to wszystko Ukitake – ostrożnie, delikatnie, nie chcąc sprawiać mu bólu większego niż to, co spotkało go do tej pory. Jyuushirou pokręcił tylko głową i odwrócił się w stronę kochanka, wpijając w niego znów uparte, pełne nadziei spojrzenie. Gdy kapitan medyków wyszła, Ukitake przysunął się z krzesłem bliżej łóżka i nachylając się, dotknął policzkiem odsłoniętego ramienia Kyouraku.
Shunsui wyglądał, jakby mógł się obudzić – już teraz, zaraz, w tej chwili – otworzyć oczy i uśmiechnąć się do Jyuushirou zawadiacko. Ukitake spędził kolejny dzień, praktycznie nie ruszając się z miejsca; nie chciał przegapić momentu, gdy Kyouraku wreszcie się przebudzi.

Z drzemki, w którą zapadł wieczorem, Ukitake ocknął się, gdy przyszła robiąca ostatni obchód Isane. Drobna wicekapitan pozdrowiła go gestem i zaczęła metodycznie sprawdzać opatrunki Shunsui. Przez cały czas żadne z nich nie wypowiedziało ani jednego słowa. Jyuushirou nie podniósł nawet głowy, obserwując spod półprzymkniętych powiek dłonie Kotetsu, zwijającej zdjęte bandaże. Gdy w końcu wyszła, pochylił się nad Shunsui i pocałował go w usta. Następnie, uważając, by nie pociągnąć za żadną z podłączonych nadal do Kyouraku rurek, położył się obok mężczyzny i przytulił go delikatnie.
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo brakowało mu dotyku, obecności Shunsui tuż obok, jego leniwej, ciepłej aury, opływającej całe ciało i wyczuwalnej tylko z bardzo bliska. Włosy mężczyzny były tak samo miękkie jak zawsze; zapach, choć przygłuszony wonią leków, wciąż był zapachem Shunsui. Mrucząc jakieś ciche słowa, Ukitake objął Kyouraku ramieniem, kładąc dłoń tuż przy jego ręce. Po chwili odpływał już w spokojny, niezmącony koszmarami sen.
Nad ranem obudził się prawie, czując dotyk palców zaciskających się lekko na jego dłoni. Spał jednak nadal – tylko na twarzy pojawił się nieświadomy uśmiech, pełen spokoju i szczęścia.

Ze snu wyrwało go nagłe uczucie chłodu i przejmującego strachu. Drżąc, zerwał się z łóżka; w tym samym momencie zaczęły hałasować wszystkie znajdujące się wkoło maszyny. W chwilę potem do sali wpadł jakiś medyk; za nim wbiegli kolejni. Dygocząc na całym ciele, Jyuushirou pozwolił odsunąć się na bok i oddzielić od swego Shunsui.
Urządzenia wydawały z siebie coraz bardziej alarmujące tony. Ukitake wzdrygnął się, gdy z kakofonii odgłosów odłączył się jeden, zmieniając w długi, przeciągły pisk; później następny, następny - i następny. W końcu wszystkie zlały się w jeden wysoki ton, a w Ukitake coś nagle zgasło, pozostawiając po sobie uczucie ogromnej straty.
Krzycząc, odepchnął stojących najbliżej medyków i dopadł do Shunsui. Ciało Kyouraku było już zupełnie nieruchome; tylko jedno z urządzeń tłoczyło nadal tlen. Ktoś wyłączył wszystkie alarmy i w pokoju zaległa naraz głucha cisza. Jyuushirou zamarł z dłońmi na ramionach Shunsui, a powietrze w sali zgęstniało nagle niebezpiecznie. Jeden z medyków specjalizujących się w działaniu duchowej aury, rzucił nerwowe spojrzenie na wyjście…
Na korytarzu rozległy się odgłosy kroków i do pokoju wbiegł Renji Abarai. W mgnieniu oka ogarnął zastaną sytuację. Szybkim, naglącym gestem nakazał podwładnym Unohany opuścić stanowiska i odejść od łóżka. Stał, spięty, gotowy do odparcia ataku, gdy medycy wychodzili jeden za drugim.
Powietrze w pokoju zrobiło się nieznośnie ciężkie; Abarai poczuł, że po twarzy spływają mu krople potu. Powoli dotknął oksydowanej głowni swojego miecza; zanpakutou mruknęło przyzwalająco, szykując się do walki. W pałacu Kuchikich Byakuya uniósł głowę znad dokumentów i rozejrzał się wokół niespokojnie.
Jyuushirou odwrócił się w stronę wicekapitana, kierując na niego nienawistne i pełne bólu spojrzenie. Uniósł dłoń, jakby chciał przywołać swoje zanpakutou i zaczął wypowiadać formułę zaklęcia. Abarai drgnął lekko, po czym opuścił wzrok, splatając ręce za plecami. Następnie powoli się pochylił, w głębokim, pełnym szacunku ukłonie:
- …Rozumiem, Ukitake-taichou. I tak strasznie mi przykro.
Powiedziawszy to, Abarai wyprostował się i wyszedł, zostawiając Jyuushirou samego. Białowłosy mężczyzna stał przez chwilę oniemiały, z dłonią znieruchomiałą w poprzednim geście. Potem zniknęła z niego cała wściekłość; zastąpiły ją żałość i poczucie ogromnej krzywdy.
Chyba bardziej dowlókł się niż podszedł do łóżka Kyouraku i delikatnie wziął ciało Shunsui w ramiona. Coś zimnego ogarnęło Ukitake – oplątując się wokół serca, dusząc i zaciskając na krtani. W końcu zaczął płakać; stojący na korytarzu Renji długo słyszał zduszony, pełen rozpaczy szloch.
*
Ile godzin to trwało? Nie miał pojęcia. Wreszcie wypłakał już wszystkie łzy i siedział bez ruchu, trzymając cały czas Kyouraku. Po jakimś czasie weszło kilku shinigami, z kapitan Unohaną na czele. Wyjęli mu Shunsui z ramion jak martwe szczenię i złożywszy na nosze, okryli ceremonialną bielą. Abarai, który wsunął się w ślad za medykami, stanął przy Ukitake i położył mu dłoń na ramieniu. Potem pomógł dźwignąć się z miejsca i podtrzymywał, gdy Jyuushirou zaczął chwiejnie iść korytarzem.
***
Ciało Kyouraku zmieniało się szybko w pył. Ukitake nie miał siły na to patrzeć. Stał, oddalony nieco od reszty kapitanów, owijając się kapitańskim płaszczem. Podniósł tylko głowę, gdy Komamura podał mu wypełnioną prochami urnę. Wysoki shinigami ukłonił się, oddając Kyouraku ostatni hołd.
- …Wróci, musi wrócić..! – powtarzał w tej samej chwili Renji, stojąc w cieniu swojego kapitana. Byakuya popatrzył na niego dziwnie i odprowadził Ukitake pełnym zadumy wzrokiem. Potem ruszył w stronę swojego pałacu; Abarai podążał za nim krok w krok.
***
Pasma kidou owinęły dom Jyuushirou, delikatne i jednocześnie wyraźne dla każdego stworzenia. „Chcę być sam” – drgało w splotach zaklęcia. – „Proszę, uszanujcie moją żałobę”. Ludzie i shinigami szybko zaczęli unikać tego miejsca, nie zatrzymując się nad zasnutym mgłą jeziorem. Ci, którzy dostrzegali czasem stojącą na pomoście postać, pochylali z szacunkiem głowy.

…Nad domem Jyuushirou Ukitake zapadła głęboka cisza.

Profile

gokuma: (Default)
gokuma

October 2022

S M T W T F S
      1
2345678
9 101112131415
16171819202122
23242526272829
3031     

Most Popular Tags

Style Credit

Expand Cut Tags

No cut tags
Page generated Jun. 28th, 2025 12:11 pm
Powered by Dreamwidth Studios