gokuma: (Default)
[personal profile] gokuma
Tytuł: The Morning After
Autor: Gokuma
Pairing: Shunsui/Ukitake (+odrobinę Byakuya/Renji)
Rating: PG-15
Ostrzeżenie: angst-alert, proszę państwa. Nie czytać, jeśli ktoś ma aktualnie doła. I yaoi, ale to chyba nikogo u mnie nie dziwi... ;')



Klęczał wciąż na zrytej odłamkami posadzce, gdy wokół zaroiło się nagle od ludzi. Ktoś mówił do niego, ktoś chciał mu pomóc wstać, ktoś krzyczał, wskazując na popiół, który jeszcze niedawno był Aizenem Sousuke. Ukitake półprzytomny, oszołomiony wciąż płynącą przez niego mocą, gładził twarz leżącego na podłodze mężczyzny.
Barwne kimono Shunsui przesiąknięte było krwią. Ogromne jaskrawe plamy rozlewały się na biodrach, barkach i pokiereszowanych okropnie plecach. Jyuushiro delikatnie dotykał chłodnych policzków, uchylonych warg i sińca wokół rozciętej skroni. Brązowe włosy Kyouraku splątały się w ciężki od krwi kołtun i zastygły w nienaturalnie sztywne kosmyki.
Nie pamiętał, czy wstał w końcu sam, czy też może ktoś go podniósł. Dbał tylko o to, by nie stracić z oczu Shunsui.
W Kyouraku tliła się wciąż iskierka życia; Ukitake czuł ją wyraźnie, sięgając ku mężczyźnie każdą desperacką myślą. Medycy z oddziału Unohany przenieśli Shunsui na nosze, fachowo i wprawnie, nie zmieniając niemal jego ułożenia. Czarnowłosa pani kapitan rozmawiała właśnie z Mayurim, roztrącającym butem pył, który został z Aizena Sousuke. Moc bankai rzuconego przez Ukitake wypełniała nadal całe pomieszczenie – a przynajmniej to, co z niego jeszcze zostało.
Kapitan oddziału medyków odwróciła się w końcu od Maiyuriego i wydała szybko kilka rozkazów. Członkowie jej dywizji – również uszczuplonej podczas walk – rozproszyli się po całym polu bitwy. Jeden z nich znalazł ciało Ichimaru i po chwili uniósł dłoń ze schowanym kciukiem; drugi natknął się na Kuchikiego-taichou, leżącego wśród hollowów pociętych ostrzami Senbonzakury. Gdy podnoszono go z ziemi, do sali wpadł Renji Abarai, prowadzony przez niewysokiego i bardzo przestraszonego medyka. Fuku-taichou Byakuyi, zakrwawiony i brudny jak nieboskie stworzenie, podbiegł do nieprzytomnego Kuchikiego. Twarz Abarai wyrażała zaciętą pewność, że nigdzie już nie da się kapitanowi bez siebie ruszyć.

Ukitake przyglądał się temu wszystkiemu nieruchomym, obojętnym spojrzeniem. Shunsuiego otoczył krąg medyków, którym nie mógł pomóc i którym bał się przeszkadzać. W końcu nosze z Kyouraku zostały zabrane z posadzki. Ukitake, jak przyciągnięty jakąś niewidzialną siłą, postąpił za nimi kilka kroków. Nawet nie zauważył, jak wszedł na skrzydło płaszczki, czekającej na kapitan Unohanę. Z lotu nie pamiętał zbyt wiele; z lądowania też właściwie nic, jedynie dotknięcie mocnej aury i głos podtrzymującego go przed upadkiem Komamury.
Nie pozwolił zabrać się do osobnej sali. Medycy, widząc jego zdeterminowane spojrzenie, skapitulowali i pozwolili zostać tuż za dzielącą od sali operacyjnej taflą szkła. Jyuushirou obserwował, jak ciało jego kochanka jest nacinane, badane z całą pieczołowitością i przywracane do porządku. W napięciu obserwował dwóch medyków nastawiających i usztywniających złamane kości oraz drobną dziewczynę, opatrującą najmniejsze nawet rany.
Trwało to bardzo długo; Jyuushirou stał w dziwnym urzeczeniu, przyglądając się wszystkim zabiegom. Gdy operacja się skończyła, poszedł tam, gdzie wieziony był Shunsui. Po krótkiej wymianie zdań z lekarzami (pokaźna część posadzki zdążyła się w tym czasie porysować i popękać na brzegach), wszedł do sali, w której położono Kyouraku. Naciągając nieuważnie podany przez kogoś płaszcz, Ukitake przyglądał się, jak do Shunsui podłączana jest pajęczyna przewodów, czujników i rurek. Serce Kyouraku biło mocno – jego klatka piersiowa unosiła się w równomiernych oddechach, wspomaganych dodatkowo przez szemrzące w pobliżu maszyny. Ukitake usiadł na stojącym w pobliżu krześle; wyczerpany i uspokojony jednostajnym dźwiękiem, zasnął.

Obudził się wczesnym rankiem, słysząc dobywający się skądś jazgot. Wyrwany ze snu, nie zdążył rozpoznać głosu, który niespodziewanie zamilkł, jak ucięty nożem. Po chwili ktoś przemaszerował korytarzem i zamknął – „odrobinę” za mocno – drzwi. Jyuushirou uśmiechnął się, muśnięty przelotnie aurą Abarai.
W tym samym momencie przypomniał sobie, gdzie i dlaczego się znajduje. Wstał raptownie i podszedł do łóżka, w którym leżał Shunsui. Twarz Kyouraku była nadal niezwykle blada; jego ciało ktoś podparł w nocy poduszkami, by nie urażać okaleczonego boku. Wokół nieprzytomnego mężczyzny syczały i szeleściły maszyny, kompensujące siły, które zabrał mu atak Sousuke. Na ustawionych obok łóżka czytnikach płynęły ciągi liczb i wykresów, których znaczenia Jyuushirou nie znał.
Do pokoju weszła tymczasem kapitan czwartej dywizji, zamykając za sobą uchylone dotąd drzwi. Ukitake spiął się w sobie, przygotowując się do kłótni i oświadczenia, że nie, za skarby świata stąd nie wyjdzie. Unohana przepłynęła jednak tuż obok, uśmiechając się łagodnie i sprawdzając odruchowo, czy Ukitake nie ma gorączki. Następnie nachyliła się nad Shunsuim; długo i uważnie studiowała wszystkie napisy na ekranach, aż w końcu odwróciła się do Ukitake. W jej oczach było coś, co sprawiło, że w Jyuushirou zamarło serce.
- Ukitake-taichou – zaczęła, powoli wypowiadając kolejne słowa – wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale istnieje… istnieje taka możliwość, że Kyouraku-taichou nigdy nie odzyska przytomności. Obawiam się, że żyje tylko dlatego, że jego moc karmi się twoją. I niedługo już, niestety…
Dalsze słowa medyczki zginęły, stłumione w umyśle Jyuushirou. Kolejne wyrazy nie docierały już, jakby mówione z wielkiej odległości: głuche i pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Unohana przerwała, gdy białowłosy mężczyzna demonstracyjnym ruchem przysunął krzesło do łóżka, ignorując całkowicie jej obecność. Twarz Jyuushirou zastygła w obrażonym grymasie dziecka, które przekonane jest, że wszyscy wokół kłamią. Unohana westchnęła ze smutkiem i otworzywszy cicho drzwi, wyszła.

Następne godziny – czy też może dni? – upłynęły Ukitake w dziwnym odrętwieniu. Nie pamiętał, by ruszał się ze swojego miejsca, by mówił do kogoś innego niż do Shunsui. Na każdego, kto wchodził do pokoju, patrzył wilkiem i mierzył nieustępliwym spojrzeniem do czasu, aż intruz nie wyszedł. Następnie znowu siadał obok Kyouraku i biorąc jego rękę w swoje dłonie, kontynuował przerwany wątek.
Mówił o wszystkim, co przyszło mu do głowy. Słowa napływały same, jakby czekając tylko na wypowiedzenie. Każdy drobiazg przywodził Jyuushirou na myśl jakieś wspomnienie, jakąś chwilę, w której był Shunsui. Głaszcząc delikatnie wciąż jeszcze niewygojone palce, opowiadał, że w końcu przestało padać, że wreszcie wyjrzało słońce i że może wkrótce pomost przed jego domem będzie nadawał się do użytku. Przypominał sobie, uśmiechając się lekko, Kyouraku wchodzącego boso do jego mieszkania, z sandałami w jednej ręce i z płaszczem, który ‘nie-może-się-pomoczyć’ na ramieniu.
Poza wspomnieniami, Ukitake nie przyjmował do wiadomości niczego. Jakby część jego umysłu zamknęła się na wszystko, co chciano mu przekazać z zewnątrz. Skierowane do siebie zdania zbywał gestem albo obojętnym słowem. Kapitan Unohana była jeszcze u niego kilka razy, ale przestała przychodzić, zastając za każdym razem podobny obrazek: Jyuushirou siedzącego przy Shunsui, mówiącego coś do niego, lub tylko gładzącego swego kochanka – po twarzy, ramieniu, włosach.
Ciało Kyouraku goiło się dość szybko i wszystko wskazywało na to, że jest na jak najlepszej drodze do wyzdrowienia. Jeden - jedyny wskaźnik milczał cały czas jak zaklęty. Według wszelkiej wiedzy Unohany oznaczało to, że do tego ciała nie ma po prostu kto wrócić.
Starała się powiedzieć to wszystko Ukitake – ostrożnie, delikatnie, nie chcąc sprawiać mu bólu większego niż to, co spotkało go do tej pory. Jyuushirou pokręcił tylko głową i odwrócił się w stronę kochanka, wpijając w niego znów uparte, pełne nadziei spojrzenie. Gdy kapitan medyków wyszła, Ukitake przysunął się z krzesłem bliżej łóżka i nachylając się, dotknął policzkiem odsłoniętego ramienia Kyouraku.
Shunsui wyglądał, jakby mógł się obudzić – już teraz, zaraz, w tej chwili – otworzyć oczy i uśmiechnąć się do Jyuushirou zawadiacko. Ukitake spędził kolejny dzień, praktycznie nie ruszając się z miejsca; nie chciał przegapić momentu, gdy Kyouraku wreszcie się przebudzi.

Z drzemki, w którą zapadł wieczorem, Ukitake ocknął się, gdy przyszła robiąca ostatni obchód Isane. Drobna wicekapitan pozdrowiła go gestem i zaczęła metodycznie sprawdzać opatrunki Shunsui. Przez cały czas żadne z nich nie wypowiedziało ani jednego słowa. Jyuushirou nie podniósł nawet głowy, obserwując spod półprzymkniętych powiek dłonie Kotetsu, zwijającej zdjęte bandaże. Gdy w końcu wyszła, pochylił się nad Shunsui i pocałował go w usta. Następnie, uważając, by nie pociągnąć za żadną z podłączonych nadal do Kyouraku rurek, położył się obok mężczyzny i przytulił go delikatnie.
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo brakowało mu dotyku, obecności Shunsui tuż obok, jego leniwej, ciepłej aury, opływającej całe ciało i wyczuwalnej tylko z bardzo bliska. Włosy mężczyzny były tak samo miękkie jak zawsze; zapach, choć przygłuszony wonią leków, wciąż był zapachem Shunsui. Mrucząc jakieś ciche słowa, Ukitake objął Kyouraku ramieniem, kładąc dłoń tuż przy jego ręce. Po chwili odpływał już w spokojny, niezmącony koszmarami sen.
Nad ranem obudził się prawie, czując dotyk palców zaciskających się lekko na jego dłoni. Spał jednak nadal – tylko na twarzy pojawił się nieświadomy uśmiech, pełen spokoju i szczęścia.

Ze snu wyrwało go nagłe uczucie chłodu i przejmującego strachu. Drżąc, zerwał się z łóżka; w tym samym momencie zaczęły hałasować wszystkie znajdujące się wkoło maszyny. W chwilę potem do sali wpadł jakiś medyk; za nim wbiegli kolejni. Dygocząc na całym ciele, Jyuushirou pozwolił odsunąć się na bok i oddzielić od swego Shunsui.
Urządzenia wydawały z siebie coraz bardziej alarmujące tony. Ukitake wzdrygnął się, gdy z kakofonii odgłosów odłączył się jeden, zmieniając w długi, przeciągły pisk; później następny, następny - i następny. W końcu wszystkie zlały się w jeden wysoki ton, a w Ukitake coś nagle zgasło, pozostawiając po sobie uczucie ogromnej straty.
Krzycząc, odepchnął stojących najbliżej medyków i dopadł do Shunsui. Ciało Kyouraku było już zupełnie nieruchome; tylko jedno z urządzeń tłoczyło nadal tlen. Ktoś wyłączył wszystkie alarmy i w pokoju zaległa naraz głucha cisza. Jyuushirou zamarł z dłońmi na ramionach Shunsui, a powietrze w sali zgęstniało nagle niebezpiecznie. Jeden z medyków specjalizujących się w działaniu duchowej aury, rzucił nerwowe spojrzenie na wyjście…
Na korytarzu rozległy się odgłosy kroków i do pokoju wbiegł Renji Abarai. W mgnieniu oka ogarnął zastaną sytuację. Szybkim, naglącym gestem nakazał podwładnym Unohany opuścić stanowiska i odejść od łóżka. Stał, spięty, gotowy do odparcia ataku, gdy medycy wychodzili jeden za drugim.
Powietrze w pokoju zrobiło się nieznośnie ciężkie; Abarai poczuł, że po twarzy spływają mu krople potu. Powoli dotknął oksydowanej głowni swojego miecza; zanpakutou mruknęło przyzwalająco, szykując się do walki. W pałacu Kuchikich Byakuya uniósł głowę znad dokumentów i rozejrzał się wokół niespokojnie.
Jyuushirou odwrócił się w stronę wicekapitana, kierując na niego nienawistne i pełne bólu spojrzenie. Uniósł dłoń, jakby chciał przywołać swoje zanpakutou i zaczął wypowiadać formułę zaklęcia. Abarai drgnął lekko, po czym opuścił wzrok, splatając ręce za plecami. Następnie powoli się pochylił, w głębokim, pełnym szacunku ukłonie:
- …Rozumiem, Ukitake-taichou. I tak strasznie mi przykro.
Powiedziawszy to, Abarai wyprostował się i wyszedł, zostawiając Jyuushirou samego. Białowłosy mężczyzna stał przez chwilę oniemiały, z dłonią znieruchomiałą w poprzednim geście. Potem zniknęła z niego cała wściekłość; zastąpiły ją żałość i poczucie ogromnej krzywdy.
Chyba bardziej dowlókł się niż podszedł do łóżka Kyouraku i delikatnie wziął ciało Shunsui w ramiona. Coś zimnego ogarnęło Ukitake – oplątując się wokół serca, dusząc i zaciskając na krtani. W końcu zaczął płakać; stojący na korytarzu Renji długo słyszał zduszony, pełen rozpaczy szloch.
*
Ile godzin to trwało? Nie miał pojęcia. Wreszcie wypłakał już wszystkie łzy i siedział bez ruchu, trzymając cały czas Kyouraku. Po jakimś czasie weszło kilku shinigami, z kapitan Unohaną na czele. Wyjęli mu Shunsui z ramion jak martwe szczenię i złożywszy na nosze, okryli ceremonialną bielą. Abarai, który wsunął się w ślad za medykami, stanął przy Ukitake i położył mu dłoń na ramieniu. Potem pomógł dźwignąć się z miejsca i podtrzymywał, gdy Jyuushirou zaczął chwiejnie iść korytarzem.
***
Ciało Kyouraku zmieniało się szybko w pył. Ukitake nie miał siły na to patrzeć. Stał, oddalony nieco od reszty kapitanów, owijając się kapitańskim płaszczem. Podniósł tylko głowę, gdy Komamura podał mu wypełnioną prochami urnę. Wysoki shinigami ukłonił się, oddając Kyouraku ostatni hołd.
- …Wróci, musi wrócić..! – powtarzał w tej samej chwili Renji, stojąc w cieniu swojego kapitana. Byakuya popatrzył na niego dziwnie i odprowadził Ukitake pełnym zadumy wzrokiem. Potem ruszył w stronę swojego pałacu; Abarai podążał za nim krok w krok.
***
Pasma kidou owinęły dom Jyuushirou, delikatne i jednocześnie wyraźne dla każdego stworzenia. „Chcę być sam” – drgało w splotach zaklęcia. – „Proszę, uszanujcie moją żałobę”. Ludzie i shinigami szybko zaczęli unikać tego miejsca, nie zatrzymując się nad zasnutym mgłą jeziorem. Ci, którzy dostrzegali czasem stojącą na pomoście postać, pochylali z szacunkiem głowy.

…Nad domem Jyuushirou Ukitake zapadła głęboka cisza.

Profile

gokuma: (Default)
gokuma

October 2022

S M T W T F S
      1
2345678
9 101112131415
16171819202122
23242526272829
3031     

Most Popular Tags

Style Credit

Expand Cut Tags

No cut tags
Page generated Jul. 6th, 2025 05:31 pm
Powered by Dreamwidth Studios