gokuma: (Default)
[personal profile] gokuma

Tytuł:  Champs-Elysées
Autor:  Gokuma
Rating: G
A/N: Do tego fika mam ogromny sentyment i mam nadzieję, że wam spodoba się również. Opisane tu wydarzenia dzieją się po "The Morning After" a cały fik jest pokłosiem pewnej dyskusji, jaka miała swego czasu na forum NL...

Miłego czytania!
                                                                                                                     




                                                                                                                           Champs-Elysées 




Być może policzono mu jakieś zasługi lub też po prostu nie potrafił sobie przypomnieć pośledniejszych stanów. Pierwszym, co pamiętał, było błotniste dno rzeki i ogromny cień rosnącej nad brzegiem trawy. Życie ponad wodą nie trwało zbyt długo - zaledwie kilka letnich miesięcy. Gdy nastała jesień i na dworze się ochłodziło, znikło, nie pozostawiając po sobie niemal żadnego śladu.
Następne rozpoczęło się na pustyni i trwało długo, znacznie dłużej niż poprzednie. Doskonale pamiętał z niego gorąco, dotyk piasku na schodzącej ciągle łusce i każdy kamień, pod którym chronił się przed zimnem nocy. To życie było ciche, niespieszne, skupione na sobie i monotonne. Skończyło się wraz z szumem skrzydeł i krzykiem sowy, która upatrzyła go sobie na ofiarę.
Z kolejnego wcielenia pamiętał tylko bieganie – wieczne uciekanie lub gonienie, ile tylko sił było w drobnych łapach. Stado, do którego należał, wiecznie coś albo ścigało, albo też było ścigane przez większe drapieżniki. Ulubione jego pożywienie stanowiły wówczas małe żmijki, o czym obecnie myślał z lekkim niesmakiem. Ale – jak sobie tłumaczył – nie miał wtedy specjalnego wyboru.
Kolejny etap – życie kocura – wspominał dosyć miło. Jego pani była ciepłą, spokojną osobą, lubiącą go przytulać i rozpieszczać. Pamiętał zasypianie – na dużej, miękkiej poduszce, ułożonej obok szumiącej cały czas machiny. Pamiętał też ciche stukanie, gdy ręce pani dotykały szybko kolejnych klawiszy i kosmyki jej czarnych włosów. Sięgał po nie czasem, trącając łapą, gdy uznał, że poświęca mu zbyt mało uwagi. Pani śmiała się wtedy i nie odrywając wzroku od ekranu, sięgała po jakiś smakołyk.
Zmieniał się szybko - z nierozsądnej kulki stał się w ciągu paru lat dużym, poważnym kotem. Wszystkie inne stworzenia w domu traktowały go z respektem. Sam – poza panią – szanował tylko dwie ludzkie istoty, przychodzące do pani zwykle razem. Obie pachniały sobą nawzajem i pamiętał je od bardzo, bardzo dawna. Zwykle wdrapywał się którejś na kolana i zasypiał, głaskany i drapany przez drugą za uchem. Większość życia upłynęła mu zatem na spaniu i pilnowaniu, by pani nie stało się nic złego.
Panterą był natomiast raczej marną, choć sam nie wiedział dlaczego. W końcu coś podobnego znał już dobrze - w nieco mniejszej skali. Samotne polowania nigdy jednak nie były jego pasją, a tutaj stanowiły nieustanną konieczność. Na zawsze już potem pozostała mu awersja do dżungli i dusznego, wilgotnego powietrza. Skończył to „bycie”, sam nie wiedząc kiedy, gdyż pantery nie przywiązują do takich spraw wielkiej wagi.
Swoje pierwsze życie w ciele człowieka przegorączkował, wożony ciągle do szpitala i karmiony nowymi lekami. Z tym wspomnieniem zlewał mu się czasem inny szpital, w którym również szemrały podłączone do niego maszyny. Umarł, zanim zdążył otrzymać jeszcze swoje imię. Przed śmiercią zobaczył anioła – wysoką postać o długich, białych włosach, patrzącą na niego czułym, pełnym troski spojrzeniem.

Gdy opowiedział to wszystko swojemu psychoanalitykowi, ten spojrzał na niego podejrzliwie i zaczął coś zawzięcie skrobać w swoim notesie. Następnie zadał mu cały szereg pytań, w których trudno było dopatrzyć się sensu. Nie, nie był bity w dzieciństwie, rodzice nie opowiadali mu strasznych bajek, nie, nie myślał nigdy o szybkiej śmierci i nie, nie cierpiał na napady melancholii. Życie płynęło mu bezproblemowo, wolnym, ustalonym rytmem; do pracy wychodził o dziewiątej rano i wracał o dwudziestej, tuż po wieczornym serwisie.
Czasem, co prawda, dręczyła go myśl, że czegoś w jego życiu brak – ale spychał ją gdzieś na bok, biorąc się za kolejny materiał. W pracy był bardzo popularny – zarówno wśród widzów, jak i swoich współpracowników. Prędko nawiązywał romanse i równie szybko je zrywał; jego liczne podboje stały się częścią towarzyskiego folkloru.
Gdy zasypiał koło poznanej ledwo co dziewczyny, od czasu do czasu pojawiały się w jego snach dziwne rojenia. Śnił o kimś, kto przygarniał go do siebie zupełnie inaczej, o kimś, z kim seks był zupełnie inny, o kimś, w kogo ramionach zasypiał wiele-wiele razy. Budził się po tych snach zły, niespokojny, spoglądając ponuro na śpiącą przy nim piękność. Rankiem zachowywał się oschle, udając, że się gdzieś spieszy i rzucając gorzkie, kąśliwe komentarze.
Kiedyś któryś z jego kolegów zaproponował mu napisanie autobiografii, ale zbył tę propozycję wzruszeniem ramion. Naprawdę w jego życiu nie zdarzyło nic ciekawego, nic rzeczywiście godnego uwagi. Wszystko, co było interesujące, spotykało innych ludzi – tych, z którymi rozmawiał, o których pisał, z którymi przeprowadzał wywiady. Lata płynęły mu monotonną, nieprzerwaną strugą, bez żadnych większych wstrząsów i żadnych specjalnych radości. Nie miał kłopotów – i to najlepsze, co mógł o tym życiu powiedzieć.

Któregoś wieczora wybrał na plażę rozciągającą się tuż za jego domem. Szedł boso, czując jak mokry piasek przykleja się mu do stóp i znika, obmywany przez napływające nieustannie fale. Po drodze mijał mieszkających nieopodal ludzi, uciekających przez zaczynającym właśnie zacinać deszczem. W pewnej chwili zaczął biec, strasząc tym szukające posiłku mewy.
Gdy dotarł do pomostu, serce biło mu bardzo szybko – może nawet zbyt szybko, jak na mężczyznę w jego wieku. Oparł się o zielonkawą od morskiej wody poręcz i spojrzał w górę; na schodach nie było nikogo, większą część pomostu została przykryta przez kogoś ochronną folią. Niech przestanie padać – mignęło mu w głowie. – Nie mogę zamoczyć nowego płaszcza.
Nim zdążył zastanowić się nad tą myślą – od lat nosił kurtki, nie płaszcze – poczuł ostry, przenikliwy ból w sercu. Zachłysnął się wdychanym zbyt szybko powietrzem, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Ból promieniował coraz mocniej, oblepiając wnętrze ciała ciepłym, lepkim błotem. A więc to tak – zdążył tylko pomyśleć. I nagle wszystko znikło.

Wydawało mu się, że upadł, ale gdy znowu otworzył oczy, stał prosto, na środku wielkiego, wysypanego żwirem placu. Słońce świeciło mocno, susząc mu włosy, w których nie było nagle żadnej siwej nitki. Wokół tłoczyło się mnóstwo ludzi – nierozumiejących, co się dzieje, niespokojnych o to, co się teraz z nimi stanie.
Patrząc ponad głowami tłumu, ujrzał niewielkie podwyższenie, na którym stało kilku ubranych na czarno kapłanów czy może mnichów. Wpatrując się w nich usilnie, poczuł, że skądś to zna, że przecież musiał już to widzieć…
Tłum rozpadł się nagle na dwie części; w ciżbę ludzi wszedł oddział odzianych w czerń wojowników. Znam to, znam bardzo dobrze - myślał gorączkowo, próbując przecisnąć się na przód szpaleru. Z miejsca, do którego udało mu się dotrzeć, dostrzegł wśród czerni dwie białe postacie – drobną, smukłą dziewczynę i mężczyznę, podążającego za nią statecznym krokiem. Dziewczyna minęła go, spiesząc dokądś w sobie tylko znanym celu; mężczyzna nadszedł dopiero po kilku minutach. Był wysoki, miał długie, białe włosy, spływające luźno na ramiona.
Jesteś piękny, zawsze byłeś piękny – błysnęło mu nagle w głowie. Tknięty jakimś impulsem, zaczął przepychać się do przodu.
Mężczyzna rozejrzał się wokoło. Raptem stanął jak wryty i spojrzał w jego stronę.
Pamiętam, pamiętam… - nie zdążył już dokończyć tej myśli, gdy nagle otoczyły go silne ramiona. Świat utonął w otaczającej go zewsząd bieli. Jyuushirou – przypomniał sobie w końcu, a wraz z imieniem wróciło wszystko inne. Wtulił się w ten mocny uścisk, zamykając dłonie na szorstkiej materii płaszcza. Jyuushirou Ukitake całował go po czole, skroni i włosach:
- Tak bardzo za tobą tęskniłem, Shunsui..! I wreszcie, wreszcie jesteś..!

This account has disabled anonymous posting.
If you don't have an account you can create one now.
HTML doesn't work in the subject.
More info about formatting

Profile

gokuma: (Default)
gokuma

October 2022

S M T W T F S
      1
2345678
9 101112131415
16171819202122
23242526272829
3031     

Most Popular Tags

Style Credit

Expand Cut Tags

No cut tags
Page generated Jul. 3rd, 2025 11:16 am
Powered by Dreamwidth Studios