Dawno, dawno temu...
Jan. 30th, 2011 08:30 pmTytuł: Pożegnanie
Autor: Gokuma
Fandom: "Imię wiatru" Patricka Rothfussa
Rating: PG-13 (za przemoc, zniszczenie i angst)
Podziękowania dla: An-Nah. Za przeczytanie i zachętę :*
Małe wprowadzenie: W "Imieniu wiatru" opowiedziana jest legenda o Selitosie, Panu Imion, bogu i opiekunie miasta Myr Tyraniel. Podczas wojen bogów Selitos zostaje zwabiony w pułapkę przez swojego dawnego przyjaciela. Obłożony klątwą, bezsilnie musi oglądać, jak jego miasto obrócone zostaje w perzynę...
Disclaimer: The book and all its awesome characters belong to Patrick Rothfuss. This fanfic is in no way intended for profit.
(„Wiążę cię mocą mojej krwi”)
Selitos szedł wolno, krok za krokiem. Klątwa ciążyła mu jeszcze mocno; z oślepionego oka sączyła się krew. Gdy Pan Imion dotarł wreszcie do murów Myr Taraniel, nikt nie wybiegł na jego spotkanie. Kratownica bramy była podniesiona. Wokół panowała niczym niezmącona cisza.
Ludne zwykle ulice opustoszały. Wszędzie widać było sterty gruzów i zgliszcza. Gdzieniegdzie dopalały się jeszcze ognie. W ciągu jednego dnia miasto obrócono w perzynę.
Pan Imion przyglądał się zwłokom i rumowiskom. Temu, co zostało z jego największej dumy i szczęścia. W końcu, ledwie już powłócząc nogami, dotarł do swego własnego domu. Budynek-świątynię zbudowano dawno, z gładkiego, białego kamienia. Błękitna mozaika przed wejściem splamiona była krwią.
Wnętrze przypominało teraz zniszczoną dziecięcą zabawkę. Szczątki witraży, sprzętów, leżały wszędzie. Część pomieszczeń nie istniała już wcale, zmieciona ogromną siłą. Po magicznych podwładnych Pana Imion został tylko popiół. Ci z jego sług i uczniów, którzy byli ludźmi, spoczywali teraz nieruchomo, część – blokując drogę do jego prywatnych kwater. Wszędzie czuć było swąd spalonych ciał i nasączonych trucizną mieczy. Resztki zaklęć wciąż wirowały w powietrzu, jak strzępy czarnych pajęczyn.
Alecte leżał w sypialni, ubrany w ceremonialne, biało-błękitne szaty. Jego twarz była nietknięta. Wydawało się, że śpi i przez chwilę – jeden oddech – Selitos pozwolił sobie mieć nadzieję. Gdy odsłonił jednak fałdy lekkiego płaszcza, ujrzał ogromną ranę, ciągnącą się od barku aż po pas.
Pan Imion klęknął przy swoim kapłanie. Łagodnie pogładził jasne czoło, dotknął chłodnych policzków i warg. W końcu przyłożył dłonie do rany. Odtąd aż po koniec czasów pozostały mu już na rękach długie, brunatne ślady.
Potem zaś Selitos zaczął mówić: kolejno wypowiadał wszystkie Imiona, wszystkie prawdziwe nazwy ludzi i miejsc, zniszczonych, obróconych w zgliszcza. Nieśmiertelna pamięć podsuwała mu następne i następne wyrazy – a żołnierze zwycięskiej armii zaczęli czuć niepokój. Trwożnie oglądali się za siebie, próbując dojrzeć, skąd nadchodzi niebezpieczeństwo. Imiona były już jednak przy nich – owijały się jak miękkie linie, cienie, nitki babiego lata – których nie można było żadnym sposobem zerwać.
Gdy Selitos wypowiedział ostatnią z nazw, klątwą obłożony został każdy – każdy, kto przyczynił się do zniszczenia miasta, każdy, kto skrzywdził choć jednego z jego mieszkańców. Przekleństwo dotarło do każdego z żołnierzy wrogiej armii, ale nie zadziałało od razu – ogarniało ludzi stopniowo, już tego samego wieczoru wydarzyły się pierwsze ataki szaleństwa.
Pan Imion zasłonił na powrót rany na ciele kapłana i przeniósł je na łoże. Potem opuścił swoje sanktuarium.
Po miesiącu z wielotysięcznej armii została jedynie garstka.